<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >Cóż, układanką jesteśmy dosyć skomplikowaną. Zmajstrowano nas z całej masy puzzli, a do tego każdego dnia tak naprawdę dokładamy nowe. I to zarówno jeśli chodzi o nasze wnętrze, jak i, powiedzmy, zewnętrze... No właśnie, a gdybyśmy tak mieli szansę na poprzestawianie tych puzzli? Wepchnięcie wszystkiego tego, co nas tworzy wewnątrz, w kompletnie nowe opakowanie zewnętrzne? Dajmy na to w tę drugą płeć? Jakby to wpłynęło na nasze emocje, sposób myślenia, uczucia, generalnie na naszą tożsamość? Co byłoby ważne, a co nie? I czy wszystko dałoby się zmienić? Pedro Almodovar zadaje takie pytanie nie po raz pierwszy. Ale w filmie „Skóra, w której żyję” to sprawa kluczowa.
Mówiąc szczerze, wolę tego trochę innego Almodovara, atakującego nas mocniej obyczajowym humorem, ciepłym dystansem do świata i w jego obłędzie, i rutynie. „Skóra, w której żyję” jest bardziej mroczna, bardziej serio. Parę razy hiszpański magik mruga do nas, co prawda, okiem, ale tak właściwie od początku do końca wszystko serwowane jest na poważnie. Nawet te podkręcone humorem szczególiki, które ściągają nam uśmiech na twarz, są tak skonstruowane, że po chwili ten uśmiech zamiera. Jak wtedy, kiedy tak po almodovarowemu zabawny facet w błazeńskim przebraniu tygrysa na naszych oczach dokonuje brutalnego gwałtu.
Film ma zresztą tak naprawdę thrillerową konstrukcję - na starcie dostajemy tajemnicę, którą powoli odkrywamy (no, umówmy się, że ci, którzy znają Almodovara, odkrywają ją zdecydowanie szybciej). Na tym szkielecie reżyser wiesza kolejne intelektualne haczyki. Początkowo debatę o człowieku, który uwierzył, że może zostać Bogiem i skutecznie zmienić naturę. Ot, może chociażby skonstruować sobie zupełnie nowego bliźniego. Ingerowanie w naturę to motyw, który często ociera się o groteskę, ale nie tym razem - ba, obserwowanie chirurga plastycznego, który daje ludziom szczęście albo cierpienie i ma moc szybkiego zmieniania ich świata, robi wrażenie. Później dominować zaczyna motyw życia w obcej skórze. I refleksja, że bardzo wiele można zmienić, ale jednak nie wszystko. Szczególnie, że zmiana płci w tym przypadku, to nie, jak to zwykle bywa, wybór zmieniającego - dochodzi więc jeszcze kwestia akceptacji samego siebie. A poza tym mamy tu też balladę o obsesji, zemście, tęsknocie...
<!** reklama>Tak więc oglądamy opowieść o bardzo zgrabnym chirurgu plastycznym, który w swoim wielkim domu przetrzymuje pewne dziewczę. Kim jest piękna, odizolowana od świata dziewczyna? I jak jej uwięzienie ma się do dwóch tragedii rodzinnych, które przeżył lekarz?
Głównego herosa gra niegdysiejszy gwiazdor Almodovara, Antonio Banderas. I tylko mu pozazdrościć, że ma taką odskocznię od hollywoodzkich szlagierów i polskich reklamówek banków. Bo Banderas gra ciekawie - jest wyciszony, wyważony, bije od niego zawodowa kompetencja i zimna krew. Jest aż złowieszczy w tym swoim spokoju. Ale w końcu, czy nie takich zimnych i dobrze ułożonych psychopatów tak naprawdę boimy się najbardziej? <