<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >Kiedyś jedni lubili ją wyjątkowo, inni tak sobie. Od ładnych paru lat była już lubiana przez wszystkich. I doceniana jak nikt. Ba, miałem wrażenie, że im dłuższy czas mija od chwili, kiedy zniknęła ze scen i filmowych premier, tym lubienie robi się gorętsze. I coraz częściej nazywano ją „polską aktorką komediową stulecia”. Szczególnie, że - co tu dużo gadać - nie urosła jej specjalna konkurencja przez te dekady.
Zmarła w czwartek Irena Kwiatkowska była gwiazdą ze zdecydowanie innego nieba. Tego nieba jeszcze sprzed epoki rozpędzonej popkultury, pełnej błyskawicznych karier i skandali majstrowanych przez magików od PR. Jej gwiazdorstwo w całości właściwie opierało się na jakości aktorskich ról - o tajemnicach jej życia prywatnego wiedzieli nieliczni, a tabloidy nie ustawiały jeszcze wtedy rankingów popularności, bo o tabloidach nikt nie słyszał. Ktoś wiedział, że uznawana za oszczędną do bólu pani Irena potężne pieniądze przekazywała potrzebującym dzieciom? Niewielu. Robiła to po cichu.
<!** reklama>Cóż, pewnie trochę tęsknimy do tych czasów, w których te wszystkie hierarchie były klarowniejsze. Bo choć karierami aktorskich gwiazd też rządziły różnorakie czynniki, z partyjnymi włącznie, to jednak status budowało się głównie jednym. Talentem.
Irena Kwiatkowska, choć była z innego nieba, to trochę też z naszego - bo przecież tak naprawdę gwiazdą została dzięki telewizji. I serialom - „Wojnie domowej”, „Czterdziestolatkowi”. Już w latach 30. miała za sobą sporo ról, ale przecież teatr był osiągalny dla nielicznych, a film tak naprawdę zawsze skazywałby ją na role gwiazdy drugiego planu - z jej charakterystycznym imagem i stylem gry. To telewizja okazała się możliwością kreacji zupełnie nowych gwiazd, a dla pani Ireny była medium wręcz wymarzonym - od „Wojny domowej” po „Kabaret Starszych Panów”.
Jej status ikony polskiej komedii rósł więc z każdym rokiem, tak jak z każdym rokiem znikał tamten specyficzny styl śmieszenia. Styl kabaretów literackich (zaczynała w nich jeszcze przed wojną), klasycznych komedii teatralnych, specjalnie dla niej pisanych tekstów Gałczyńskiego... Styl, w którym tego rodzaju „lekka” aktorka od zabawy - choć była również aktorką dramatyczną - mogła zdobyć tak wielki szacunek widzów. Zastanawiam się, kto z dzisiejszej wesołej części sceny czy planu filmowego ma szanse w wieku 98 lat mieć taki status jak pani Irena? Nikt. Inne niebo, inne gwiazdy. Teraz znacznie szybciej spadają.
Z Ireną Kwiatkowską mieliśmy okazję kiedyś długo „powywiadować”, jeszcze w jej mieszkaniu na Tamce w Warszawie, przed przeprowadzką do Skolimowa. Już wtedy zdrowie zaczynało jej szwankować, co lekko aktorkę irytowało. W czasie tej rozmowy pomyślałem sobie, jaki fantastyczny kawał kultury zawsze nam przekazywała. Bo w całej swojej karierze miała jeszcze jedną umiejętność - perfekcyjnie unikała grania w jakichkolwiek knotach.
ć.