Nie ma dla nich rzeczy świętych. Ukradną z grobu świeże kwiaty, wydłubią z pomnika litery. Nawet te plastikowe. A jak się trochę lepiej zorganizują - wywiozą z cmentarza cały postument. Na wózku.
<!** Image 2 align=right alt="Image 30539" >Cmentarne hieny rozzuchwala bezkarność. Kradzieży w nekropoliach przybywa. I rzadko się słyszy, by złodzieja posadzili. Okradanie nagrobków to dla organów ścigania przestępstwo drugiej kategorii. Zwykle kończy się umorzeniem. Z powodu niewykrycia sprawcy. Bo tego tylko pozornie się szuka. Zmarły o swoje się nie upomni. Żywi pocierpią i zamówią kolejny pomnik - na kredyt lub za ostatnie oszczędności, bo opiekę nad grobami bliskich sprawują zwykle emeryci. I nawet, kiedy się taki zaweźmie i sam wytropi złodzieja, może się okazać, że jego trud poszedł
na marne.
Takie poczucie straconego czasu ma Grażyna N. Sama namierzyła przestępców, palcem wskazała policji i... - Złodziej wykreował się na pasera, zleceniodawcę uniewinniono - ocenia efekt 3-letnich zmagań z prokuraturą, która parokrotnie sprawę umarzała, z policją, która obdarzała podejrzanych szczególnym zaufaniem i sądem, który jednego z nich uniewinnił. Pani N. odwołuje się od wyroku. „Proszę o ponowny, uczciwy proces. Nie tylko w swoim imieniu, ale i wielu innych, którym okradziono groby bliskich” - pisze, wytykając błędy. Nie bez racji, bo uzasadniającemu wyrok często mylą się nazwiska.
Obserwacje pani N. obnażają korzenie cmentarnego biznesu, jego szarej strefy. Tam, co skradzione, trafia do legalnego przerobu. Często się zdarza się, że trefny kamień zdobi inny grób na tym samym cmentarzu. Z wyrytym pod krzyżem nowym nazwiskiem.
Czarną marmurową płytę z grobu Joanny N. (z cmentarza na bydgoskim Ludwikowie) złodzieje wywieźli na wózku. O ósmej rano. Było ich czterech. Widziała ich kobieta sprzedająca w tej okolicy kwiaty. - Powiadomiłam o tym świadku policję - mówi opiekująca się grobem matki Grażyna N. - Niestety, nikt jej nie przesłuchał. Policjantka powiedziała, że zajmie się tym za tydzień, jak skończy się jej
szkolenie.
Pani N. nie czekała, aż przeszkolona policjantka zamieni się w tropiącego psa. Posłużyła się własnym węchem. Doprowadził ją do najbliższego zakładu oferującego nagrobki. A tam? Bingo. W warsztatowej szopie leżała taka właśnie płyta. Do złudzenia przypominająca skradzioną z grobu jej matki. Tylko z jednej strony nieco skrócona. Nieudolnie, bo pozioma płyta z pojedynczego nagrobka miała teraz robić za pionową ściankę podwójnego. Taki rodzinny grobowiec zamówiono w firmie Romualda Z. Trzeba było skompletować materiał. Można go było kupić legalnie, ale zysk byłby dużo mniejszy i roboty dużo. - Ja tę płytę kupiłem w Solcu Kujawskim - przekonywał śledczych Henryk N. - Szef mnie po nią wysłał. Faktury jeszcze nie przysłali.
Policja chyba w to uwierzyła. Grażynie N. sugerowano, że płyty nie odzyska. Nie dała za wygraną. Policja cierpliwie czekała na fakturę. Ona pojechała do soleckiego producenta. Tam odkryła drugie dno. Romuald Z. żadnych płyt nagrobnych w Solcu nie kupił. Za to pracujący dla niego Henryk N. owszem. Zamówił jakieś elementy za 1050 zł, ale na pewno nie taką płytę - grubą na 8 cm, z czarnego granitu „Szwed”. Takie robią tylko na specjalne zamówienie i dużo drożej.
- Poprosiłam Jarosława G., który jest tam ekspertem od kamienia, o oględziny - wspomina pani N. Płyta, którą obejrzał w zakładzie Romualda Z., jak ulał pasuje do tego, co zostało z nagrobka mojej matki. Ten sam szlif, ten sam kamień. Choć w warsztacie odbywało się celowe
zacieranie dowodów.
Na tym tle doszło nawet do poważnych zgrzytów. Pani N. domagała się zwrotu skradzionej płyty. Chciała zakryć grób zmarłej. Usłyszała, że „zabezpieczono ją procesowo”. - A ja kilka dni później zobaczyłam, że płyta wciąż leży na kozłach pod okiem złodziei- twierdzi Grażyna N.
<!** reklama left>Kiedy po 2 miesiącach zdecydowano o wydaniu jej skradzionego nagrobka, udowodniła, że znów miała nosa. Płytę oszlifowano na matowej stronie, a na starym szlifie diamentowym rysikiem zapisano nazwiska Henryka i Janiny G. Grażyna N. złożyła zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa, bo naprawa nagrobka kosztowała ją 3 tys. zł: - I w tej sprawie nie znaleziono winnych - podkreśla.
Piotr G. pamięta, jak zamawiał podwójny pomnik w zakładzie kamieniarskim Romualda Z. Pokazano mu nagrobki na zdjęciach. Wybrał czarny, podwójny, wpłacił 5 tys. zł zaliczki. Pan Z. z robotą się spóźniał. Piotr G. domyśla się, z jakiego powodu, bo był świadkiem w procesie oskarżonych o kradzież płyty - tej, na której próbowano wyryć nazwiska jego bliskich. Cieszy się, że Z. oddał mu zaliczkę: - Udawałem, że nic nie wiem o kradzieży, kiedy mówił, że ma problemy i chce oddać pieniądze - wspomina. I radzi, by każdy, kto może, pomnik ubezpieczył.
Grażyna N. próbowała zainteresować Prokuraturę Rejonową Bydgoszcz - Północ i KP Śródmieście inną kradzieżą
na zamówienie.
Alfons K. cieszył się urodą świeżo postawionego grobowca tydzień. - Złodzieje zabrali 3 poziome płyty, straciłem 2,5 tys. zł - wspomina. - Nie mieli z tym problemu, bo górna płyta nie była zabetonowana. Nawet się zastanawiam, czy nie specjalnie. Może złodzieje mieli przeciek z firmy, która pomnik stawiała?
Ta kradzież była zbieżna w czasie z grabieżą nagrobka Joanny N. Jej córka może jedynie spekulować, że 3 płyty z grobowca rodziny K. i jedna z grobu jej matki miały stanowić komplet - do pomnika, który zamówił Piotr G., nieświadom, że ma do czynienia z „cmentarnym podziemiem gospodarczym”. Grażyna N. liczyła, że jej podejrzenia zweryfikują śledczy. Niestety, sprawę kradzieży na szkodę Alfonsa K. umorzono. I to już po miesiącu. Grażyny N. nic już nie zdziwi. - Mam wrażenie - mówi - że zakład, w którym przerabiano skradzione nagrobki, jest przez kogoś chroniony. Bo jak wytłumaczyć to, że nikt nie sprawdził innych faktur? Henryk N. podczas procesu twierdził przecież, że kilka razy przywoził kamieniarzowi płyty bez rachunku. I jak można ufać twierdzeniom, że Romuald Z. nie odróżnił starej oszlifowanej płyty z cmentarza od świeżo ciosanego kamienia, który N. rzekomo przywiózł z Solca? Nikt nie uwierzy w takie
bajki.
Bajanie jest w środowisku cmentarnych hien dobrą metodą na unikanie krat. Henryk N. do końca procesu twierdził, że płytę kupił w Solcu. Dopiero tuż przed ogłoszeniem wyroku przyznał się do paserstwa. Nie powiedział, od kogo kupił kradzioną płytę i nikt tego nie dociekał. Dostał 10 miesięcy w zawieszeniu na 3 lata.
Prokuratura odmawia ścigania Romualda Z. Dopiero po 2 latach sprawa trafia do sądu, a ten go uniewinnia. Wierzy, że Z. o kradzieży nie miał pojęcia i nie zauważył, iż zamówiony u niego pomnik jest robiony z kradzionych elementów. A Henrykowi N. ufał i nawet go u siebie zatrudnił.
- Na jedną czwartą etatu, tuż po kradzieży - podpowiada Grażyna N. Dziwi się, że ta zbieżność dat tylko jej wydaje się podejrzana. - Podobnie jak to, że Z. podpisał z Henrykiem N. umowę bez wiedzy żony. To ona była właścicielem zakładu, mąż miał tylko pełnomocnictwo do prowadzenia firmy.
Chcieliśmy porozmawiać z kamieniarzem. A tam -
niespodzianka.
- Firma zamknięta, Z. ma teraz zakład protetyczny. - informują kamieniarze z sąsiedztwa. Adresu nie znają. Twierdzą, że protetyka to jego zawód. Zakład kamieniarski dostał w spadku. Kamienia nie ciosał, był raczej pośrednikiem. Zarabiał pieniadze. Nie miał u kamieniarzy dobrej opinii. Mówiło się, że korzysta z usług cmentarnych złodziei. - Tacy ludzie psują nam biznes - mówią. - Choć mamy firmy w pobliżu cmentarzy, klientów coraz mniej. Poszła bowiem fama, że tu mogą nabyć kradzione.