Właściciel kamienicy przy Długiej 35 zamarzył sobie, by ten właśnie zabytek wyróżniał się w ciągu ładnych, lecz dość podobnych do siebie domów przy tej ulicy. Najłatwiej, a przede wszystkim najtaniej taki efekt osiągnąć dzięki farbie do malowania elewacji. Przy okazji generalnego remontu kamienicy zlecił więc wykonawcy pomalowanie jej na… czarno. O gustach się nie dyskutuje, ale też nikt nie zabrania ich wyrażania. Powiem więc z ręką na sercu, że czarna elewacja bynajmniej mnie nie razi. Ba, postrzegam ją jako szlachetną, wyrafinowaną.
Problem w tym, że zdaniem ekspertów, czarna elewacja, jaka pojawiała się w renesansie - w Lwowie czy Toruniu - nic a nic nie pasuje do końca XVIII i XIX wieku, kiedy to budowano, a następnie przebudowywano kamienice przy Długiej w Bydgoszczy. Co innego, gdy przy tej samej ulicy znajdują się budowle pochodzące z różnych epok w architekturze. Tak jak to jest na opisywanej przeze mnie niedawno ul. Królowej Jadwigi, gdzie historyzm z przełomu XIX i XX wieku sąsiaduje z międzywojennym modernizmem i nowoczesną bryłą otwartej przed paroma dniami Nowej Astorii. Co innego zaś Długa i inne uliczki na starówce, zabudowane mniej więcej w tym samym czasie.
Ostatecznie z obrony Hebanowego Domu pośród pastelowego otoczenia wyleczyła mnie myśl, że przymknięcie oka na taki ewenement odebrałoby miastu argument w potyczkach z innymi „nowatorami”. Skoro obroniłby się Hebanowy Dom przy Długiej, to dlaczego miałaby być utrącona, powiedzmy, Pomarańczowa Alternatywa przy Jana Kazimierza albo Czerwony Październik przy Batorego?
A skoro o zabytkowych kamienicach już mowa, to z ulgą i szacunkiem przyjmuję postawę bydgoszczan, którzy licznie wzięli udział w konsultacjach społecznych wokół tras nowych linii tramwajowych w mieście. W trakcie konsultacji zdecydowanego odporu doczekał się pomysł wyburzenia dwóch modernistycznych kamienic na rogu Chodkiewicza i Gdańskiej, między którymi pomykać będą tramwaje kursujące od ronda Fordońskiego do dworca kolejowego Bydgoszcz Główna. Mam nadzieję, że ów vox populi na dobre zakończy dyskusję na ten temat – bez względu na to, czy zwycięży opcja dalszego przebiegu linii wzdłuż ul. Chocimskiej, czy też pokierowania jej Gdańską w stronę Artyleryjskiej.
Z większą rezerwą przyjąłem natomiast inny postulat, zgłoszony podczas tych samych konsultacji. Myślę o głosach domagających się postawienia na tak zwane zielone torowiska. Rozumiem i szanuję racje ekologiczne, które przyświecają pomysłodawcom. Ja też nie widzę niczego zdrowego i estetycznego w kamiennych nasypach pod tory. Trzeba jednak też wziąć pod uwagę względy praktyczne. Zielone torowiska będą się prezentowały jak należy po warunkiem, że odpowiednie służby miejskie zadbają o nie regularnie i sumiennie. A te cechy nie są, niestety, naszą mocną stroną.
Można się było o tym przekonać całkiem niedawno, gdy zapanowała moda na łąki kwietne w mieście zamiast typowych trawników. Szybko okazało się, że inicjatywa z łąkami to często słomiany zapał. Jedna z pierwszych powstała na Szwederowie, blisko skrzyżowania Solskiego i Skorupki. Pamiętam zdjęcia, na których okoliczni mieszkańcy i uczniowie z zapałem przekopywali ugór, by zasiać trawy i kwiaty… I zawędrowałem w to miejsce na zakupy następnego lata. Po łące nie było śladu, na powrót zamieniła się w klepisko ze sterczącymi gdzieniegdzie kępami chwastów. Z ratusza zaś wciąż dochodziły nowe wieści o kolejnych łąkach, zakładanych w innych dzielnicach.
Obawiam się zatem, że skoro nie przejęliśmy niektórych zalet po bydgoszczanach sprzed drugiej wojny, między innymi pieczołowicie dbających o miejską zieleń, to może nie stawiajmy dziś przed sobą wygórowanych celów. Nie chciałbym za parę lat przekonać się, że zielone torowiska prezentują się podobnie jak łąka kwietna na Szwederowie.
