Chociaż ma już 30 lat, w tym roku po raz pierwszy świętował Dzień Kapłański, który Kościół celebruje w Wielki Czwartek, na pamiątkę ustanowienia Eucharystii.
<!** Image 2 align=none alt="Image 170836" sub="Ksiądz Marcin Winkiel uwielbia jeździć konno, a także wędrówki po górach. Ma świetny kontakt z dziećmi / fot. archiwum/Maria Warda">Czy decyzja o wstąpieniu do Seminarium Duchownego w Gnieźnie, była spontaniczna, czy może kiełkowała od dzieciństwa?
To była długa droga. Jako dziecko byłem blisko Pana Boga. Kiedy miałem sześć lat, bardzo poważnie zachorowali moi rodzice. Mama na niedrożność nerek, ojciec miał rozległy zawał serca. Bardzo gorąco modliłem się, aby wyzdrowieli. Postanowiłem, że jeśli tak się stanie, zostanę ministrantem. Nie myślałem wówczas o kapłaństwie, ale było ono bliskie mojemu sercu. Miałem trzech wujków, którzy byli księżmi. Brat ojca, kanonik Marian Winkiel, kuzyn ojca Andrzej Kutz, i brat dziadka ksiądz pallotyn Alojzy Misiak.
<!** Image 3 align=none alt="Image 170837" sub="fot. Maria Warda">Czy przykład wujków sprawił, że chciał być ksiądz blisko Kościoła?
To byłoby zbyt proste. Owszem, widziałem ich kapłaństwo i ono bardzo mi się podobało, ale od strony zewnętrznej. Widziałem ich piedestał, szacunek ludzi, zaszczyty, to co w kapłaństwie nie jest najważniejsze. Kiedy miałem 14 lat, zmarł mój wujek Marian Winkiel. Pogrzeb był bardzo piękny i ja pomyślałem wtedy, że także chciałbym mieć taki pogrzeb i myślałem, aby zostać księdzem.
Ale kończąc szkołę podstawową, nie poszedł ksiądz do liceum...
Schorowani rodzice nie mogli mi dać tego, co inni swoim dzieciom, a ja chciałem mieć środki, aby posiadać to, co koledzy. Postanowiłem iść do szkoły zawodowej. Zostałem tapicerem. Ucząc się w tej szkole odeszła mi myśl o kapłaństwie. Poznałem dziewczynę i planowałem się ożenić, jak to się mówi, wyjść na swoje. To się rozpadło, a ja doszedłem do wniosku, że każdy mężczyzna musi przejść przez wojsko. Zgłosiłem się na ochotnika. Zostałem skierowany do jednostki przeciwlotniczej. Służyłem na lotnisku w Mirosławcu, byłem też w szkole podoficerskiej w Pile. W wojsku zatęskniłem do Pana Boga. Wróciłem do ołtarza, zostałem lektorem, zacząłem ponownie śpiewać w zespole religijnym.
Czyli blisko Kościoła, ale daleko od ołtarza...
To było podczas Dnia Chorych. Opiekowałem się chorymi na wózkach. Jedna pani, powiedziała mi: „Pan powinien być księdzem”. Roześmiałem się. Odpowiedziałem, że jestem za stary, mam 22 lata i nie mam ukończonej szkoły średniej, ani matury. Wtedy mój proboszcz ksiądz Władysław Kaźmierczak powiedział: „matura, a co to za problem”. W wakacje udałem się na pieszą pielgrzymkę na Jasną Górę. Po pielgrzymce poszedłem do liceum ekonomicznego, a po maturze zostałem przyjęty do seminarium
<!** Image 4 align=none alt="Image 170838" sub="fot. Maria Warda">Czego uczą się klerycy?
Na pierwszym roku są, między innymi, zobowiązani do dwutygodniowych praktyk w szpitalu, jako pomocnicy pielęgniarek. Chodzi o to, aby mieli kontakt z cierpieniem. Po drugim roku, są już praktyki w archiwum, aby zapoznać się z dokumentami i historią Kościoła, w następnych latach są praktyki w szkole, a na piątym roku są także zajęcia w prosektorium, aby oswoić się z widokiem śmierci, w ramach eschatologii, czyli życia wiecznego. W seminarium są cztery frakcje: duchowa, intelektualna, pastoralna i ludzka.
Czy studiując nie miał ksiądz trudnych chwil, nie chciał zrezygnować?
Na piątym roku, przed samymi święceniami diakonalnymi zachorowałem. Okazało się, że to nowotwór. Szybka interwencja lekarzy sprawiła, że wróciłem do zdrowia. W tych trudnych chwilach, wielu ludzi modliło się za mnie, nawet więźniowie z Gębarzewa, których odwiedzałem. To było bardzo pokrzepiające i dowodziło, że warto być wiernym powołaniu.
Jak ksiądz wyobraża sobie siebie za 50 lat, kiedy będzie w wieku księdza Edmunda Ruty? Jaki będzie wówczas Kościół, od którego tak wielu ludzi dziś się oddala i tak wielu obraża?
Ludzie nadal będą się rodzić, a więc będą chrzcić dzieci, będą się pobierali, grzeszyli i umierali. Kapłan zawsze będzie uczestniczył w tych wydarzeniach. Zawsze będą ludzie nam życzliwi i tacy, dla których ksiądz będzie sprzeciwem tego świata. Będą oczerniać, wypominać różne grzechy, ale kapłan potrzebuje jednych i drugich, bo to oznacza, że nie jest im obojętny. Najgorzej będzie kiedy nie usłyszymy Szczęść Boże, ani Czarny Klecho, tylko głuchą ciszę. Wierzę, że do tego nie dojdzie.
ksiądz Marcin Winkiel z parafii pw. świętego Floriana w Żninieksiądz Marcin Winkiel z parafii pw. świętego Floriana w Żninie
Wikariusz parafii św. Floriana w Żninie, pochodzi z Chodzieży. Uczy religii w I LO im. Braci Śniadeckich. Najważniejsza jest dla niego mama Krystyna (ojciec zmarł w tym roku), siostra Katarzyna i jej troje dzieci. Gra na instrumentach klawiszowych, pięknie śpiewa. Najchętniej słucha zespołu Queen. Kocha sporty motorowodne, kajakarstwo i skoki narciarskie. Świetnie jeździ konno.Wikariusz parafii św. Floriana w Żninie, pochodzi z Chodzieży. Uczy religii w I LO im. Braci Śniadeckich. Najważniejsza jest dla niego mama Krystyna (ojciec zmarł w tym roku), siostra Katarzyna i jej troje dzieci. Gra na instrumentach klawiszowych, pięknie śpiewa. Najchętniej słucha zespołu Queen. Kocha sporty motorowodne, kajakarstwo i skoki narciarskie. Świetnie jeździ konno. Wikariusz parafii św. Floriana w Żninie, pochodzi z Chodzieży. Uczy religii w I LO im. Braci Śniadeckich. Najważniejsza jest dla niego mama Krystyna (ojciec zmarł w tym roku), siostra Katarzyna i jej troje dzieci. Gra na instrumentach klawiszowych, pięknie śpiewa. Najchętniej słucha zespołu Queen. Kocha sporty motorowodne, kajakarstwo i skoki narciarskie. Świetnie jeździ konno.