https://expressbydgoski.pl
reklama
Pasek artykułowy - wybory

Grega Hancocka zaprosiłem na obiad

Krzysztof Wypijewski
Rozmowa z Jarosławem Pabijanem, żużlowym fotoreporterem, obserwatorem 98 turniejów cyklu Grand Prix

Rozmowa z Jarosławem Pabijanem, żużlowym fotoreporterem, obserwatorem 98 turniejów cyklu Grand Prix

<!** Image 2 align=right alt="Image 71616" sub="W przyszłym roku Jarosław Pabijan pojedzie na swoje setne zawody Grand Prix. Ciekawe, czy jubileuszowy turniej, tym razem naszego fotoreportera, też wygra Andreas Jonsson? / Fot. Archiwum">Wyobrażasz sobie świat bez żużla?

Jasne, że tak. Można sobie przecież wyobrazić świat bez mężczyzn. Oglądałeś „Seksmisję”? (śmiech) Jednak dla mnie bez muzyki, żużla i jeszcze paru rzeczy życie byłoby smutne.

Ale w Bydgoszczy są ludzie, którzy nigdy nie byli na Sportowej i nie wiedzą, co to zapach spalonego metanolu.

Po pierwsze - to nie jest zapach metanolu, a oleju. A po drugie - są w naszym mieście także ludzie, którzy ekscytują się disco polo albo twórczością Mandaryny. Ja nie. Nie wydaję jednak żadnych osądów, bo i po co. Jesteśmy dorosłymi ludźmi i w granicach określonych przez normy społeczne, możemy robić co chcemy. Możemy zatem chodzić lub nie na zawody żużlowe. Inna sprawa, że w czasie rozmów z osobami nielubiącymi żużla wygłaszane są zawsze te same opinie. Tak jakby wyjęte z jakiegoś podręcznika. Czy ja się zastanawiam nad tym, czy jest sens oglądania meczu piłkarskiego, który po półtoragodzinnej grze kończy się wynikiem 0:0?

To może wytłumaczysz ludziom, co takiego fascynującego jest w speedwayu...

Przede wszystkim to, że na każdym meczu mamy gwarancje emocji. Przynajmniej jeden z piętnastu wyścigów na pewno będzie emocjonujący. Tak na dobrą sprawę, to nawet wejście w łuk ślizgiem kontrolowanym na pełnej szybkości jest już niemałą sztuką.

O czarnym sporcie opowiadasz z pasją. Dlaczego nie zostałeś żużlowcem?

<!** reklama>Hmm... Jestem zdecydowanie za wysoki. Mam też wadę wzroku. Teraz to nie przeszkadza, ale w czasach mojej młodości nikt nie słyszał o tym, by żużlowiec nosił okulary. A poza tym, do dziś nie mam prawa jazdy na motocykl! (śmiech)

Ale miałeś okazję spróbować swoich sił...

To prawda. Fotografując i pisząc o żużlu warto mieć doświadczenie z drugiej strony bandy. Wrażenia? Tor, który z trybun wydaje się szeroki i gładki, wcale taki nie jest! Jeździłem na torze Polonii i na minitorze Marka Szuby w Zbrachlinie. Nawet miniślizgiem!

Zanim zacząłeś robić zdjęcia, byłeś zagorzałym fanem Polonii. Dziś trudno sobie wyobrazić Jarosława Pabijana jako szalikowca.

Nigdy się nie awanturowałem. Nigdy nie uczestniczyłem w tzw. zadymach. Byłem dzieckiem z „dobrego domu”. Chodziłem do szkoły muzycznej i miałem znacznie szersze zainteresowania niż zwymyślanie kogokolwiek tylko za to, że nosi inny szalik niż mój. A kontakty z milicją? Przesada... Kiedyś funkcjonariusze Służby Ochrony Kolei chcieli wyrzucić grupę kibiców jadących do Gorzowa. Wszystko dlatego, że kilku naszych nabijało się z kierowniczki pociągu. To wszystko. Ocalałem ja i jeszcze kilku, m.in. Jasiu Borzeszkowski (w tym roku był mechanikiem Krystiana Klechy - red.). A „w dziób” dostałem kiedyś od kibiców Unii Leszno, gdy wracałem pociągiem z finału indywidualnych mistrzostw Polski.

Po przegranym meczu barażowym z ZKŻ, w jednej z gazet, można było zobaczyć Ciebie na zdjęciu zdjęcie, gdy załamany siedzisz na murawie i ze spuszczoną głową przeżywasz porażkę. Degradacja ukochanej drużyny bardzo bolała?

Nigdy nie ukrywałem, że jestem sympatykiem Polonii. To jest w genach pomimo że z zawodowego punktu widzenia stać mnie na obiektywizm. Ale spadek to również mój osobisty ból. Porażka i wstyd. Po co ukrywać, że go bardzo, bardzo przeżyłem? A zdjęcie było zrobione przed biegami nominowanymi!

Porozmawiajmy o pracy fotoreportera. Nieodzownym elementem żużla są upadki. Wiele osób specjalnie dla nich przychodzi na stadiony. Miałeś kiedyś opory przed wykonaniem bądź publikacją jakiegoś zdjęcia?

To prawda, że upadki są wpisane w charakter tego sportu. W końcu na dwóch kołach nie zawsze uda się utrzymać. Tego typu zdjęcia zawsze dobrze „publikują się” w gazetach, ale ja staram się zdjęcia upadków kończyć wraz z zawodnikami. Mam na myśli to, że nie fotografuję zawodników na noszach i w karetce. Niestety, konkurencja na rynku jest nieludzka. Zwłaszcza, gdy z aparacikami biega coraz więcej osób mieniących się fotoreporterami tzw. mediów elektronicznych. Stąd zmuszony byłem opublikować zdjęcie Krzyśka Kasprzaka, po pamiętnym upadku w Bydgoszczy, gdy po zgubieniu kasku mocno poharatał sobie twarz o nawierzchnię toru. Stali nad nim chyba wszyscy fotoreporterzy obecni na zawodach! To bodaj jedyny raz. Dla równowagi wielokrotnie starałem się zapobiegać robieniu takich fotek, a Krzysztofa przeprosiłem.

Za nami 100 turniejów Grand Prix, z których obserwowałeś 98.

Nie byłem obecny w Abensbergu w 1995 roku i w Sydney. W pierwszym przypadku zmogła mnie choroba. Uwierz, że gdybym miał choć odrobinę siły, to z pewnością bym pojechał. A Sydney? Po prostu było za drogo! Wyprawa kosztowałaby około 9-10 tysięcy złotych, których zwyczajnie nie miałem. Pewnie, że żałuję, bo byłbym w wąskim gronie osób, które widziały wszystkie turnieje.

Warto jednak przypomnieć, że wyjazdów masz tak naprawdę 99.

Istotnie. Do Goeteborga jechaliśmy dwukrotnie. Pamiętam nawet, że napisałem bardzo fajną relację z tego przerwanego turnieju. Było coś o „Titanicu” i orkiestrze grającej na najwyższym pokładzie. Do publikacji trafiły relacje z obu wieczorów, więc wszystko jest OK. Poza tym, podróż w tak przemiłym gronie jakim jest ekipa Radia Pomorza i Kujaw z Erykiem Hełminiakiem na czele, jest samą przyjemnością.

Spędzasz z zawodnikami dużo czasu i znasz ich prywatnie. Wielu kibiców uważa sportowców za ludzi z innej planety.

Dla kibiców, traktujących sport jak rozrywkę typu kino lub cyrk, to to nawet lepiej, by żużlowcy byli niezwykli. Kto nie potrzebuje herosów w dzisiejszych czasach? To samo można powiedzieć o aktorach, politykach czy muzykach. Tak naprawdę w większości są to bardzo sympatyczni ludzie. Na zawodach żyją w wielkim stresie i stąd czasem zachowują się dość dziwnie. Ale oceniając zawodnika, który rzuca narzędziami, przyjrzyjmy się własnym reakcjom, gdy stoimy w korku, albo gdy ktoś nam zajedzie drogę.

Jednym z Twoich ulubionych żużlowców jest Greg Hancock. Przed zawodami witacie się jak starzy znajomi. Skąd ta zażyła znajomość?

„Herbie” ma wielką charyzmę. Jego po prostu się pamięta, bo jest w całym tym cyrku po prostu inny. To nie jest tak, że żyję z nim na nie wiadomo jak przyjacielskiej stopie. Po prostu się lubimy. A znamy się już parę ładnych lat. Przed zawodami Grand Prix utarło się, że muszę życzyć mu powodzenia, bo inaczej nie będzie wyniku. Dochodziło nawet do takich sytuacji, że sam mnie szukał, by usłyszeć „Good luck, Mate!”. Obiecaliśmy sobie, że w przyszłym roku, przed turniejem w Bydgoszczy, zje z moją rodziną obiad. To ma być sposób na „odczarowanie” tegorocznej porażki.

Hancock niedługo zakończy karierę. A Ty? Jak długo będziesz jeszcze jeździł po świecie?

Nie myślałem o tym. Nie chcę nic zmieniać w moim zawodowym życiu. Wszystko co robię, przynajmniej na razie, robię z przyjemnością i jestem szczęśliwym człowiekiem. Moją profesję mogę wykonywać tak długo, jak wytrzymam fizycznie, bo czasem to po prostu ciężkie wyzwanie. Ale za to jak przyjemne. Podobnie jak praca z młodzieżą w Pałacu Młodzieży czy MDK nr 4 w Bydgoszczy.

Co na to Twoja żona?

Faktem jest, że letnie wakacje bywają bardzo okrojone. Oczywiście nie spotyka się to z entuzjazmem mojej drugiej połowy. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Powiem nawet, że tego entuzjazmu z roku na rok jest... coraz mniej. Ale na razie, dajemy sobie jakoś radę. Małżonka nie stawia mi ultimatum „żużel albo ja”.

Dziękuję za rozmowę.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski