Władysław Gollob, dziadek i menedżer Oskara Ajtnera-Golloba, opowiada, ile trzeba włożyć pieniędzy i wysiłku, by wychować zawodnika dużego formatu.
<!** Image 2 align=right alt="Image 180581" sub="Oskar, jego tata Jacek i dziadek Władysław są już gotowi do rozpoczęcia kariery najmłodszego z klanu na torze żużlowym. Popularny „Papa” uważa, że wnuk ma wszelkie predyspozycje, by jeździć na dobrym poziomie. Fot. Jarosław Pabijan">Pański wnuk zdał już egzamin na licencję „Ż”. Czy jest tak samo utalentowany, jak Pana synowie Tomasz i Jacek?
W zakończonym niedawno sezonie motocrossowym, w klasyfikacji końcowej uplasował się na ósmym miejscu w mistrzostwach Polski i na czwartym w Pucharze Polski. Znajduje się w czołówce jeźdźców w kategorii 125 cm3, w innych kategoriach też stoi wysoko. Pierwsze, co nam się rzuciło w oczy, to świetny refleks na starcie. Na bramie stoi czterdziestu rywali. Wszyscy mają jednakowe szanse, tymczasem na pierwszej szykanie Oskar przeważnie jest w czołówce. Żeby tak jeździć, trzeba mieć również wiele odwagi i nie wolno poddać się tremie. Wnuk jest bardzo ambitny. Nie trzeba go mobilizować do walki o wynik. Moja rola polega na tym, żeby przełożyć doświadczenie nabyte z prowadzenia synów na szkolenie Oskara. W sporcie albo się dąży do wyznaczonego celu albo się go traktuję, jako przygodę która niczego ponadto nie wnosi.
Oskar od dziecka dorastał wśród motocykli. To na pewno jego wielki atut.
Jeździł z tatą na zawody, przyglądał się rywalizacji z bliska i bardzo to wszystko przeżywał. Był dumny z dobrych występów Jacka, a kiedy mu nie wychodziło, było mu wyraźnie przykro. Na początku posadziliśmy Oskara na najmniejszą motorynkę, potem przesiadał się na coraz większe maszyny i nastąpił taki moment, kiedy zaczęliśmy go obserwować pod kątem umiejętności sportowych. Z czasem poprzeczka została podnoszona coraz wyżej. Aż wreszcie przyszła pora, by zakończyć zabawę i spróbować sportu kwalifikowanego. Na dziecięcym poziomie motocross daje ogromne możliwości sprawdzenia się, jest szkołą podstawową w kierunku prawidłowego uprawiania sportu żużlowego.
Kiedy Pan wychowywał synów, miał Pan później do siebie żal, że nie przypilnował ich edukacji. Oskar ma czas na szkołę?
W tym przypadku nie popełnimy tego samego błędu. Jacek dba o to, żeby niezależnie od kariery, jego syn zajął właściwe miejsce w społeczeństwie. Wykształcenie, to jest baza, na której łatwiej budować wynik w oparciu o intelekt.
Panie Władysławie, czy przygotowuje Pan wnuka na to, że od początku będzie startował pod presją nazwiska?
On już to odczuwa. Jest bratankiem mistrza świata. Jeśli wrócimy do przeszłości, do początku kariery synów, to musimy powiedzieć, że te emocje często miały charakter negatywny. Kiedy Tomek i Jacek rozwijali się ponad wyobrażenie niektórych działaczy, trenerów i kolegów z toru, budziło to nie tyle podziw, co zapiekłą zawiść. Doświadczamy tego od dwudziestu pięciu lat lat i Oskar zdaje sobie z tego sprawę. Na razie jest on czołowym polskim zawodnikiem w motocrossie i najprawdopodobniej będzie członkiem kadry narodowej. Chociaż my w tym kierunku już nie zmierzamy. Stawiamy na żużel.
Dlaczego w motocrossie Oskar startuje jako niezrzeszony?
W okolicy nie ma ośrodka, który byłby zainteresowany jego rozwojem. Dopiero ja założyłem klub - Bydgoskie Towarzystwo Sportowe - który prowadzi legalną działalność w obu dyscyplinach, w których wnuk może się rozwijać. Od przyszłego roku będzie on startował w barwach BTS. Zawodnik na tym poziomie pochłania rocznie około 150 tysięcy złotych. To jest ogromna inwestycja.
<!** reklama>Sto pięćdziesiąt tysięcy?!
Co najmniej. Jeden motocykl kosztuje 35 tysięcy, a trzeba mieć dwa. Trudno profesjonalnie uprawiać sport na jednym sprzęcie. Do tego trzeba doliczyć jego obsługę: co dziesięć godzin wymiana tłoka, co piętnaście godzin wymiana korbowodu. To są motocykle o dużych mocach w porównaniu do pojemności. Wobec tego ich żywot jest bardzo krótki. Po dziesięciu godzinach wymaga on wymiany wielu części. Nie mówię już o takich rzeczach, jak opona, łańcuch, zębatki, tuning amoryzatorów, paliwo i olej. Jeśli ktoś posiada wysokie aspiracje, musi w ciągu tygodnia odbyć przynajmniej dwa treningi. Zatem każdy wyjazd na zawody wiąże się z dużymi wydatkami. Policzmy dwadzieścia startów w ciągu roku, do tego czterdzieści treningów. To jest kierat, w którym zawodnik musi chcieć uczestniczyć.
Sport, to nie tylko radość z sukcesów i ze zdobywania medali, lecz także ból po porażce i w wyniku odniesionej kontuzji. Przygotowuje Pan Oskara także na te okoliczności?
Urazy są jednym z elementów sportów motocyklowych. Jeżeli ktoś nie potrafi zakodować w świadomości, że kontuzje będą i nie ma wysokiego poziomu odporności psychicznej, nie może uprawiać tak niebiezpiecznych dyscyplin. Oskar miał żywe przykłady z kariery ojca i wujka. Wie, że czasami boli i składa się wizyty w szpitalu. I że trzeba się z tym oswoić.
Tomek na początku kariery, zresztą tak jest do dzisiaj, jeździł bardzo dynamicznie, Jacek bardziej statycznie. Komu jest bliżej trzeciemu z Gollobów?
Tu trzeba będzie znaleźć wspólny mianownik. Wygląda na to, że się uda. Na razie cieszy nas, że Oskar zdał licencję w sposób wzbudzający podziw u egzaminatorów.
Twierdzi Pan, że traktujecie już motocross jako dyscyplinę uzupełniającą. Zatem...
... więcej będę mógł powiedzieć 31 stycznia. Najwygodniej i najlepiej byłoby, gdyby wnuk jeździł na żużlu w Bydgoszczy. Tu się urodził, wychował, chodzi do szkoły, ma kolegów i może mieć szersze grono kibiców. W każdym innym klubie będzie zawodnikiem z zewnątrz, a na początku kariery jest to szczególnie odczuwalne.
Na Sportowej Oskar ma już za sobą pierwsze treningi...
Jeździł tu głównie po to, żeby zarząd bydgoskiej Polonii zobaczył, w jakim się rozwija tempie. Mogę złożyć publiczną deklarację: chcemy jeździć w Bydgoszczy.
A Wasze warunki?
Wynikają one z naszej tendencji do budowania dużego wyniku. Nie wyobrażam sobie, żeby Oskar siedział przez dwa, trzy sezony na ławie i czekał, aż ktoś go łaskawie zauważy. On musi być eksploatowany. Nie chcę być źle zrozumiany. Wiem, że nie mogę żądać miejsca w ekstralidze dla juniora, który jest świeżo po licencji. Twierdzę tylko, że jedynym kryterium awansu zawodnika do zespołu powinny być wyniki. Myślę, że to powinno być we wspólnym interesie, zarówno jeźdźca, jak i klubu. Jeśli nie dojdziemy do porozumienia, Oskar może we wszystkich imprezach młodzieżowych startować w barwach BTS, będą mogły go wypożyczać zespoły, które będą miały na przykład problem ze skompletowaniem składu na młodzieżowe drużynowe mistrzostwa Polski.
Pański wnuk chciałby jednak jeździć razem z wujkiem. Prezes Stali Władysław Komarnicki na pewno jest skłonny sprowadzić drugiego Golloba do Gorzowa...
I ja o tym wiem. Dziś o wyniku w lidze decydują młodzieżowcy. Unia Leszno, czy Stal Gorzów nie sięgnęły po mistrzostwo właśnie z braku drugiego wartościowego juniora. Oni są na wagę złota.
Czy dobrze się stało, że zmieniono regulamin. Że tylko jeden jeździec z Grand Prix może startować w zespole ekstraligi?
Bardzo dobrze! Dla kibica ważny jest zespół, z którym może się utożsamiać. A obcokrajowcy? W niedzielę trzeba ich odbierać z lotniska, przebywają w klubie sześć, może osiem godzin, kasują pieniądze i wyjeźdżają. Jaka więź łączy ich z kibicami lub drużyną?
Jak Oskar jest przygotowany sprzętowo do jazdy na żużlu?
Do tej pory dysponował sprzętem ojca i bardzo mocnym wsparciem Tomka, który nie tylko pomagał mu radami, lecz też materialnie. W momencie uzyskania licencji, zamykamy tą ściężkę. Od teraz Oskar musi być utrzymywany przez klub. Tak to wygląda. W wyjątkowych sytuacjach może dostać motocykl od Tomka, ale nie będziemy opierać kariery zawodniczej o ten sprzęt. To klub musi zacząć dbać o żużlowca, w którego nie włożył ani złotówki. A przygotowanie do licencji trwa przeważnie trzy lata. Rocznie taki zawodnik kosztuje od czterdziestu do siedemdziesięciu tysięcy złotych. Polonia otrzymuje wielomilionowe dotacje z miasta nie tylko po to, żeby płacić Emilowi Sajfutdinowowi i utrzymywać Grzegorza Walaska, ale też po to, żeby budować podstawy klubu. I tego się trzymajmy.