<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/bobbe_slawomir.jpg" >Znam sytuację dużego sklepu w centrum miasta, w którym pracownicy, a właściwie stażyści, zmieniają się co jakiś czas. Na stałe zatrudniona jest tylko jedna pracownica, reszta to pracownicy dochodzący. Nie jest jednak tak, że pracodawca to krwawy kapitalista, który żeruje na niewolniczej pracy młodych ludzi. Ten mówi im wprost: Gdyby nie wy, musiałbym w ogóle zamknąć interes, bo nie opłaciłoby się go prowadzić. Stażystów też uprzedza, że zatrudnienia po zakończeniu stażu nie da, bo go na to nie stać. Mimo to ludzie i tak chętnie do niego przychodzą.
Dla jednych liczą się nawet te grosze, które za swoją pracę otrzymają, dla innych cenniejsze jest doświadczenie, które w pracy zyskują. O ile jednak takie zatrudnianie stażystów w prywatnych firmach jest w miarę zrozumiałe (trudno nie brać dofinansowania, gdy je dają), to już wykorzystywanie stażystów w urzędach jest sprawą przedziwną. Publiczne pieniądze z naszych podatków idą bowiem na pracę ludzi, którzy odciążają w zajęciach ludzi, na których pracę...wydajemy publiczne pieniądze.
<!** reklama>W czasie gospodarczego spowolnienia jest rzeczą naturalną, że subsydiowane miejsca pracy są przez pracodawców bardziej cenione niż zwykłe zatrudnienie. Dla pracowników jest to często możliwość zdobycia nowych umiejętności lub pierwszy krok do zdobycia etatu. Nienaturalne jest jednak to, że głównym beneficjentem przepisów pozwalających na korzystanie z pracy stażystów jest właśnie administracja samorządowa i rządowa.