Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdy artystka idzie na wojnę

Paulina Błaszkiewicz
Paulina Błaszkiewicz
IZABELA CHAMCZYK, malarka, performerka, mówi o skandalu w sztuce, walce o zaistnienie i o tym, czego chcą widzowie.

IZABELA CHAMCZYK, malarka, performerka, mówi o skandalu w sztuce, walce o zaistnienie i o tym, czego chcą widzowie.

<!** Image 3 align=right alt="Image 222221" sub="Zdjęcie z akcji „Walka o nieskończone możliwości pomyłki”, Galeria Arttrack, styczeń 2013, Wrocław. Fot. Tomasz Szambelan">Trzy lata temu wywołała Pani skandal, zamykając uczestników wernisażu w jednej z wrocławskich galerii. Mogli wyjść dopiero po kupieniu jednego obrazu. Jaki był cel tego happeningu, który wzbudził tak wiele negatywnych a nawet agresywnych reakcji?

Działając w publicznej przestrzeni brałam takie reakcje pod uwagę. Myślałam, że może się nic nie wydarzyć, ale też że może być dyskusja. To, co zrobiłam, miało socjologiczno-psychologiczny aspekt. Wystawa „Kochaj mnie!” połączona z akcją „Art Atak” miała być konceptualną grą z odbiorcą, prowokującą i zmuszającą go do reakcji, zarówno tej pozytywnej, jaki i negatywnej. W zaproszeniu na moją wystawę uczestnicy zostali poinformowani o tym, że jeśli przekroczą próg sztuki, to może nie być odwrotu. Dziś wiem, że powinnam była przygotować dla uczestników do podpisania pisemną zgodę na udział w akcji, ale właściciel galerii, w której odbywała się akcja, stwierdził, że zapraszamy inteligentnych ludzi...

I ci inteligentni ludzie Pani grozili i wyważyli okno w galerii? A może chce Pani zaistnieć poprzez skandal?

Ten eksperyment był jednym z moich najmocniejszych doświadczeń. Nie umiem robić zwykłych wystaw. Wszystko, co robię, wiąże się z oddziaływaniem na odbiorcę. Poprzez wystawę „Kochaj mnie!” chciałam dowiedzieć się, po co ludzie tam przyszli, po co ludzie w ogóle przychodzą na wystawy i czy oni to wiedzą. Spotkałam się z zarzutami, że chciałam za wszelką cenę zaistnieć, ale mówiąc szczerze, nie wpadłam wtedy na to, że w taki sposób można próbować się wypromować... Zawsze robię to, co czuję, i działam z potrzeby - że tak wzniośle powiem - ducha, przez to nie myślę o realnym funkcjonowaniu i zaistnieniu, nie ważę zysków i strat, po prostu działam - tworzę. A może szkoda?

Czy dziś, po trzech latach, zna Pani odpowiedź na pytanie, po co ludzie chodzą na wystawy?

Tak. Są trzy powody: można napić się wina, spotkać znajomych, a na końcu może zrozumieć, że artysta nam coś daje. Odbiorcami sztuki są różni ludzie, ale większość z nich - mam nadzieję - w jakoś się nią interesuje. Mało jest takiej sztuki, która porusza. Poza tym mamy bardzo mało wyedukowane społeczeństwo, jeśli chodzi o sztukę. Ludzie nie mają wobec niej oczekiwań, jak wobec filmu, na który idą do kina. W Londynie w wielu miejscach sztuka jest codziennością, ludzie chodzą do galerii równie często jak do kina czy sklepów. My musimy jeszcze przejść jakąś przemianę, ale też prowokować zmiany, starać się, by ludzie sztuki pragnęli. Podczas performansu towarzyszącego ostatniej mojej wystawie w Toruniu dwie dziewczyny sprawdzały, jak długo mogą wytrzymać okrutny dźwięk, który był bazą tego działania. Czułam, że pragną zrozumieć, co mam im do przekazania, poczuć sztukę nawet kosztem zdrowia.

<!** reklama>

Właśnie - sprawdzały, ile można wytrzymać. A gdzie są granice takiej sztuki?

Każdy ma je w sobie. Ja uważam, że sztuka nie ma granic. Ważne jest oczywiście, żeby nikomu nie stała się krzywda.

„Wojna dwunastomiesięczna” (12 wystaw w 12 miesięcy w dwunastu galeriach w różnych miastach) to Pani przedsięwzięcie, w którym cały czas toczą się walki. O co Pani walczy?

To moje całoroczne, konsekwentne i atawistyczne działanie, które zaczęło powstawać w momencie, kiedy miałam kryzys, ale postanowiłam się nie poddać. Nie wiem, czy to mój najważniejszy pomysł, ale z pewnością najbardziej konsekwentny, wkładam w niego najwięcej siły. Zaczęło się właściwie od akcji „Art Atak” w 2010 roku, ale wtedy jeszcze nie myślałam o „Wojnie”, czułam tylko, że trzeba działać, nie poddawać się, nie bać, przekraczać granice. Zaczęłam dostrzegać, że jest bardzo dużo artystów i trudno się przebić, trudno nadal robić to, co się kocha - czyli w moim przypadku tworzyć sztukę. W pewnym momencie stwierdziłam, że muszę zrobić wszystko, żeby jednak w tym wytrwać, by miało to sens i docierało do ludzi. To jest walka o sztukę i o siebie, o przekraczanie granic, robienie niemożliwego. Każdy z nas co dnia walczy o siebie, ze swoimi ograniczeniami, z ograniczeniami świata. Wydaje mi się, że to, co robię, jest też głosem tych walczących.

Mam wrażenie, że kobietom dużo trudniej zaistnieć w świecie sztuki niż mężczyznom. Pani się z tym zgodzi?

Nigdy nie chciałam nazywać siebie feministką, ale muszę się z tym zgodzić. Żyjemy w patriarchalnym świecie, a sztuka tworzona przez mężczyzn, logiczna, „mądrze” skonstruowana, wynikająca z teorii, jest bardziej promowana. Ja działam intuicyjnie i impulsywnie. Lubię sztukę emocjonalną. Walczę o swoje prawa, bo nie chcę być wciskana do feministycznego worka albo działu „sztuka kobieca”. Sztuka jest dzielona na sztukę i sztukę kobiecą. Dlaczego nie ma sztuki męskiej? Mam nadzieję, że kiedyś doczekamy się momentu, kiedy płeć nie będzie warunkowała oceny, co jest lepsze, co gorsze, bardziej znaczące czy mniej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!