<!** Image 1 align=left alt="Image 39753" >Najsłynniejszy bezdomny w Polsce, Hubert H., czeka na wyrok. Będzie on szeroko komentowany, bo tak jest ze sprawami, które żyją własnym, medialnym życiem. Dla jednych kara musi być, po to choćby, by pokazać, że prawo jest prawem i nowa władza nie pozwoli sobie, by z niej kpić. Tak, jakby autorytet władzy budowało ciąganie bezdomnego po sądach. Inni wyświęcili już Huberta H. na męczennika walki o wolność słowa zagrożoną „kaczyzmem”. Ci z kolei jakoś nie dostrzegają, że procesu nie ma ideowy publicysta, który naraził się władzy siłą argumentów, tylko człowiek z wyrokami za pospolite przestępstwa na karku, wyrażający swe opinie stekiem wulgaryzmów.
<!** reklama right>Podczas wczorajszych mów stron nastąpił dalszy ciąg tego spektaklu udawania. Prokurator przekonywał, że oskarżony znieważył „w sposób umyślny i z zamiarem bezpośrednim”, choć wiedział, że w momencie wygłaszania swej wiązanki pan H. był pijany w sztok. Mam wrażenie, że naciągali też obrońcy, przekonując, że oskarżony użył obelżywych słów, bo „w środowisku ludzi bezdomnych i skazanych nacechowane z pozoru seksem słowa w istocie miały być wyrazem jego pragnienia dominacji nad wzmiankowanymi politykami”. Uff. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić tej dominacji. Ani tego, że H., mówiąc o „złodziejach Kaczyńskich”, myślał o filmie „O dwóch takich, co ukradli księżyc” - bo i to twierdzili obrońcy. Nie wierzę też samemu Hubertowi H., który stwierdził, że nie chciał nikogo obrazić, tylko „pragnął zwrócić uwagę na los ludzi bezdomnych”. W jednym obrona ma absolutną rację - w tym, że przepisy o karaniu więzieniem za zniewagę prezydenta to staroć prawna, która dawno powinna zniknąć z kodeksu. Inaczej będziemy mieli takie farsy jak ta.