Gdyby serbscy sympatycy sportu znali polską grupę Niebiesko-Czarni mogliby skorzystać z refrenu jednej z jej piosenek i w miniony weekend zanucić: „Ale za to niedziela, ale za to niedziela, niedziela będzie dla nas”. Bo rzeczywiście, miniona niedziela była niesamowitym wydarzeniem dla kibiców w Serbii. Od rana do wieczora każdy mógł znaleźć coś dla siebie i emocjonować się występami rodaków w najważniejszych imprezach tej części sezonu.<!** reklama>
Zaczęło się od trzęsienia ziemi, którego nie powstydziłby się w swych filmach Alfred Hitchcock. Mowa o finale Australian Open i pojedynku Novaka Djokovića z Rafaelem Nadalem. Tenisiści zaczęli grać w porze śniadaniowej, skończyli gdy w większości serbskich domów nakrywano już do obiadu. Nim jednak na stole pojawiły się ćevapczici czy podvarak, kraj opanowała euforia. Dojković w najbardziej elektryzującym wielkoszlemowym finale w historii pokonał po pięciu setach Nadala, wychodząc z dużych opresji w ostatnim secie.
Ale nie wszyscy mogli pozwolić sobie na wysłuchanie pomeczowego przemówienia Nole czy analizy tenisowych ekspertów, bowiem w Holandii rozpoczynał się finał mistrzostw Europy w piłce wodnej. Waterpolo jest u nas dyscypliną niszową, w byłej Jugosławii sportem niemal narodowym. Serbia zmierzyła się w finale z Czarnogórą i po bardzo emocjonującym spotkaniu, dzięki bramce zdobytej w ostatniej minucie wygrała 9:8.
Po tych sukcesach nie było chyba w tym bałkańskim kraju osoby, która nie wierzyłaby w podtrzymanie zwycięskiej passy w wieczornym finale mistrzostw Starego Kontynentu w piłce ręcznej. 20 tysięcy kibiców na trybunach belgradzkiej hali, miliony widzów przed telewizorami - wszystko przemawiało za gospodarzami turnieju.
W szczypiorniaku jednak nie udało się. Duńczycy okazali się lepsi (21:19). I dobrze, bo dzięki temu Polacy przedłużyli swe szanse na udział w igrzyskach w Londynie. A w Serbii i tak mieli tego dnia wiele powodów do radości.