Pozornie te wydarzenia nie mają ze sobą nic wspólnego. Ot wizyty ważnych dyplomatów odnotowane oczywiście przez media, wzmiankowane nawet na pierwszych stronach, ale bez przesady. A już w ogóle nikt z lokalnych komentatorów nie zauważył między nimi żadnego związku.
A ja zauważyłem.
W jednym tygodniu, zaledwie w czterodniowym odstępie odwiedzili Bydgoszcz ambasadorowie Rosji i USA. Dla pokolenia wychowanego po 1989 roku nie ma w tym żadnej magii. A dla mnie, żeby nie urazić moich koleżanek ze szkolnej ławy – reprezentanta pokoleń wcześniejszych – jest w tych wizytach powód do refleksji. Pierwszy przybył najwyższy przedstawiciel Rosji, Aleksander Aleksiejew. Towarzyszyła mu małżonka Olga, piękna kobieta, bardzo gustownie ubrana, obdarowana przez prezydenta Rafała Bruskiego bukietem bydgoskich róż. Cel wizyty był głównie gospodarczy, nasza eksportowa PESA będzie teraz produkować tramwaje w Rosji, więc ambasador ten fakt docenił i przyjechał. Obejrzał najpiękniejsze zakątki miasta, przysiadł na dyplomatyczną pogawędkę w ratuszowym apartamencie Bruskiego. Cztery dni później w tym samym apartamencie gościł ambasador USA Stephen Mull. To przedstawiciel zupełnie innego stylu dyplomacji. Jakby bardziej wyluzowany, korzystający z wszelakich nowinek technicznych. Spacerował po Bydgoszczy z aparatem, a zdjęcia ze swoim komentarzem umieszczał na portalu społecznościowym twitter. Z tych krótkich wpisów wnioskuję, że nasze miasto bardzo mu się podobało, choć muszę też dodać – po analizie wpisów pana ambasadora, że w podobnym zakresie podoba mu się każde miasto, które odwiedza. Ktoś złośliwy by powiedział, że to dyplomatyczna kurtuazja, a ja wierzę, że on po prostu kocha Polskę. Ambasadorowie wyjechali, a ja oddałem się czynności, na którą z roku na rok poświęcam coraz więcej czasu. Zawiesiłem wzrok w martwym punkcie i wróciłem w myślach do przeszłości. Przypomniałem sobie wielkie wizyty międzynarodowe z lat mojego dzieciństwa. Największa to zapewne ta z przed blisko czterdziestu lat, kiedy w słoneczny czerwcowy dzień z wizytą przybył do nas sam szef Niemieckiej Republiki Demokratycznej Erich Honecker oraz I Sekretarz PZPR Edward Gierek. Takich tłumów na Starym Rynku mogła by dziś pozazdrościć socjalistycznym przywódcom niejedna kapela rockowa. Ta i tej podobne temu wizyty zawsze kojarzone były z nieprawdopodobną fetą na ulicach miasta, wielogodzinnymi przemówieniami w zakładach pracy, a w skrajnych przypadkach – z tłumami wyprowadzanymi na ulice miast i osiedli. Z przemówień nic nie rozumiałem, co nie oznacza, że jakoś odbiegałem od normy. Stawiam ryzykowną tezę, że i nie raz przemawiający niewiele rozumiał. Ważnych oficjeli – widziałem najwyżej przez ułamek sekundy, bo partia była blisko ludzi, ale nie za blisko. Nie przesadzajmy. Czy w tamtych czasach mógłbym przypuszczać, że świat tak się zmieni i cały ten ceremoniał odejdzie do zamierzchłej historii? Przyznam szczerze - w najgłębszych snach nie przypuszczałem. Moja wyobraźnia nie sięgała tak daleko, by wyobrazić sobie dzień 22 lipca bez pochodów, uroczystości i festynów, a co najwyżej z leniwym wylegiwaniem się na plaży. A już w ogóle nie przypuszczałem, że do Bydgoszczy przyjedzie ambasador USA, tak bez specjalnego celu, ot żeby pochodzić po Wyspie Młyńskiej, wypić kawę z prezydentem i umieścić zdjęcia na twitterze. A ambasador Rosji wpadnie do nas z atrakcyjną małżonką Olgą i okaże się w kontaktach osobistych miłym i serdecznym człowiekiem.
Krótko mówiąc – to co dzisiaj myślimy o przyszłości może mieć z nią mało wspólnego. Bardzo mało, prawie nic.
Dwóch ambasadorów w jednym mieście
Wojciech

W jednym tygodniu, zaledwie w czterodniowym odstępie odwiedzili Bydgoszcz ambasadorowie Rosji i USA.