Moje zaniepokojenie, owszem, jest mało szczere, ale sama myśl o tym, że nieznośna zbitka słów „prezydent Duda” może nam towarzyszyć przez kolejnych parę lat, wpędza mnie w stan lewackiej depresji i powoduje ataki paniki, nacechowane stałą, choć rosnącą i wieloletnią antypatią do jego wysokości.
Teraz już bardziej wprost, bo o głowie państwa, cokolwiek to dziś oznacza, szczerze albo w ogóle. Myślałem, że prezydent w obliczu kampanii - wzorem mistrza podziału i zakulisowego knucia, czyli prezesa Kaczyńskiego - skorzysta z dostępnych wypróbowanych środków, a nawet boków uspokajających. Pomyliłem się, jak nie przymierzając Lenin w stosunku do Stalina lub jeszcze bardziej.
Do wyborów jeszcze pięć miesięcy i zastanawiam się, co pod koniec kampanii może powiedzieć i zrobić Andrzej Duda, bo już dziś, gdy jego gościnne występy relacjonują telewizje, przeganiam z pokoju osoby niepełnoletnie, proponując w listach do krajowej rady, aby ten typ relacji był dostępny po godzinie 23 lub w pasmach dla dorosłych.
Ostatnio na spotkaniu z górnikami, gdzie Dudów było aż dwóch, nie padło co prawda wprost hasło „Raz oskardem, raz młotem, sędziowską hołotę”, ale jesteśmy już niebezpiecznie blisko radykalnych rozwiązań kwestii wymiaru sprawiedliwości. Rzadko spotykane zagęszczenie Dudów na jednym metrze kwadratowym ( Andrzej i Piotr siedzieli obok siebie) nie może wróżyć nic dobrego. Przypomniało mi to czasy, gdy Nicolae Ceausescu wzywał do Bukaresztu uzbrojonych w kilofy ludzi pracy z Timisoary w celu rozprawienia się z wrażymi elitami. I tak oto PiS posadził nas w oślej ławce na lekcji praworządności, której muszą nas uczyć koleżanki i koledzy z Czech, Bułgarii, a także Rumuni. Jedyne, co nam pozostało to, jak mówi PAD, nie słuchać ich w obcych językach.
Trudno jest dziś liczyć na bratnią pomoc rumuńskich górników, ale ci z Donbasu, dlaczego nie… mogliby pomóc, bo już dawno powinni podziękować polskiemu rządowi za rekordowe zamówienia na węgiel.
Na Dudów jednego, a tym bardziej dwóch, można liczyć. Ten drugi, chciałbym tu przypomnieć, jest liderem reżimowych związków zawodowych, znany z posiadania psa Kacperka i złamania oporu strajkowego nauczycieli.
Ten pierwszy, jeszcze nie tak dawno, zwykły długopis Jarosławowa Kaczyńskiego, znany też jako, używając terminologii indiańskiej, Andrzej Kacze Pióro, pojawił się na scenie i od razu jako Duda do kwadratu… i oświadczam Wam, iż na tym się nie skończy. Dopiero po wygranych wyborach znów wskoczy w buty narciarskie Adriana z „Ucha prezesa”, a sprawy wrócą do polskiej, bo przecież nie zagranicznej normy.
