https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Drenujący portfele bajer Krzysztofa K.

Jacek Kiełpiński
W jego sprawie założono nawet społeczny komitet poszkodowanych. Na liście znajduje się obecnie 12 nazwisk. Kilka osób wycofało się twierdząc, że były zastraszane. Dochodzą jednak nowe. Farmaceuta handlujący materiałami budowlanymi działa bowiem cały czas i kpi z prawa nawet siedząc na ławie oskarżonych. A dokładnie: kpił, póki na wezwania sądu się stawiał.

 

W jego sprawie założono nawet społeczny komitet poszkodowanych. Na liście znajduje się obecnie 12 nazwisk. Kilka osób wycofało się twierdząc, że były zastraszane. Dochodzą jednak nowe. Farmaceuta handlujący materiałami budowlanymi działa bowiem cały czas i kpi z prawa nawet siedząc na ławie oskarżonych. A dokładnie: kpił, póki na wezwania sądu się stawiał.

<!** Image 2 align=right alt="Image 160576" sub="Do tego domu w Grudziądzu ciągną pielgrzymki oszukanych przez Krzysztofa K., którzy chcą odzyskać pieniądze. / Fot. Jacek Smarz">Korytarz Sądu Rejonowego w Grudziądzu. Kilka osób, które połączyła osoba Krzysztofa K., burzliwie dyskutuje, co też tym razem „oszust” - bo inaczej nikt tu o nim nie mówi - wytnie. Ostatecznie wygrywa wersja: pewnie pokaże zwolnienie. Bingo! Chwilę później sędzia wyjaśnia z kamienną twarzą, że wpłynęło zaświadczenie ze szpitala w... Jastrzębiu Zdroju, do którego Krzysztof. K. zgłosił się kilka dni wcześniej. Sąd wyznacza kolejny termin, grudniowy, komentując: - Miejmy nadzieję, że oskarżonemu do tego czasu się poprawi.

 

Komuś musiały puścić nerwy...

- W grudniu będziemy mieli rocznicę rozpoczęcia tego procesu - przypomina po wyjściu z sali reprezentujący poszkodowanych mecenas Jarosław Loewenau. - Ten facet jest farmaceutą, powinien robić swoje, a nie ludzi naciągać.

<!** reklama>O Krzysztofie K. pisać można dużo. Jego działalność obserwuję od blisko roku. Mam kontakt z oszukanymi, udało mi się nawet wejść do bronionego jak twierdza mieszkania K., gdzie próbują, najczęściej bezskutecznie, dotrzeć pielgrzymki oczekujących na oddanie swoich pieniędzy. Śladem tych wycieczek pozostaje spalony domofon - komuś kiedyś musiały puścić nerwy. Nazwisko K. wydaje się w Grudziądzu powszechnie znane. Dlatego dziwi, że kogoś jeszcze w tym czasie udało mu się nabrać.

<!** Image 3 align=none alt="Image 160576" sub="Dwaj oskarżyciele posiłkowi, Grzegorz Zwaliński i Marian Gądek - łącznie stracili 120 tys. zł. / Fot. Jacek Smarz">- Są w tej sprawie ludzie nowi, najczęściej z małych miejscowości pod Grudziądzem i Świeciem, których bierze na stary chwyt z tańszymi materiałami budowlanymi - komentuje Marian Gądek, jeden z oszukanych. - On ma taki bajer, że... Moją żonę też wkręcił na dziesięć tysięcy. W moim mieszkaniu klęczał przed nią i błagał, że jak mu nie pożyczy, to go zabiją. Pieniądze odzyskiwała prawie trzy lata. Mnie już się nie udało...

Podstawowy chwyt stosowany przez Krzysztofa K. jest stosunkowo prosty. Reklamuje się jako przedsiębiorca prowadzący jednoosobową firmę, handlującą tanimi materiałami budowlanymi. Dlatego wyszukuje ludzi, często młodych, marzących o własnym domu, którzy chcą i mają za co zacząć budowę.

- Potrafi nawet dostarczyć część bloczków i stali na podpuchę - tłumaczy Robert Szamszor, jeden z listy poszkodowanych, który stracił 42 tysiące. - Wydał się na tyle wiarygodny, że zgodziłem się, by kolejne porcje bloczków przywiózł za kilka dni. Wtedy zniknął.

<!** Image 4 align=left alt="Image 160576" sub="Standardowe pokwitowanie, jakie wystawiał dosłownie od ręki Krzysztof K. Podpisu się nie wypiera. Twierdzi, że pieniądze oddał albo w ogóle niczego nie komentuje. / Fot. Jacek Kiełpiński">„Obyś zgnił w kiciu”

Poszkodowani dysponują potwierdzeniami udzielenia pożyczek Krzysztofowi K., który podpisywał je śmiało imieniem i nazwiskiem. Również wówczas spłata pożyczki miała nastąpić najczęściej poprzez przekazanie określonej porcji materiałów budowlanych. Pokrzywdzeni, tylko ci, którzy się skrzyknęli, oczekują na około ćwierć miliona złotych.

- Mnie przekręcił nie tylko na bloczkach za 20 tysięcy. Straciłem jeszcze 60 tysięcy, na co, niestety, nie mam potwierdzenia - dodaje Marian Gądek. - Chodziło o przetarg na leki. K. zapewniał, że jako farmaceuta z uprawnieniami może wystartować do przetargu na zaopatrywanie grudziądzkiego szpitala. Mieliśmy być udziałowcami, umowę już ponoć pisała jego księgowa, z którą nawet zamieniłem słowo przez telefon. Pieniądze mu dałem, bo terminy goniły, a numer rzekomej księgowej już nigdy nie odpowiadał.

Mało wiarygodne? Łatwiej w to uwierzyć, gdy wysłucha się relacji Mariusza Rutkowskiego ze Świecia, który stracił ponad 50 tysięcy. Chodziło także głównie o betonowe bloczki, ale również o leki.

- Wydał się wiarygodny, gdy go zobaczyłem w białym kitlu w świeckiej aptece, gdzie wtedy pracował - wspomina. - Miałem zostać wspólnikiem jego apteki, potrzebne było tylko 40 tysięcy zaraz, bo przechodził nam ponoć świetny interes przed nosem, jakiś przetarg na leki z „Polfarmy”. Chwilę później od znajomych dowiedziałem się, że to zwykły oszust i przekręcił już wielu. 30 tysięcy udało mi się cudem uratować, dycha popłynęła.

To Mariusz Rutkowski nie wytrzymał i podczas jednej z poprzednich rozpraw sądowych krzyknął do K.: „Obyś zgnił w kiciu!”, co zostało nawet zaprotokołowane.

- W sądzie widziałem go pierwszy raz od roku poszukiwań - tłumaczy. - Facet, który prawie zrujnował mi życie, śmiał się, kpił. Myślałem, że eksploduję. Obserwując to, co robi wymiar sprawiedliwości w tej sprawie, to dziwnie łagodne podejście do K., przestaję wierzyć w prawo. Pewnie facet zobowiąże się do spłacania nas po 100 złotych i taki będzie finał.

Kilka osób z listy pokrzywdzonych wycofało się w dziwnych okolicznościach. Twierdzą, że ze strachu. Nagle bowiem pojawili się przy K. mężczyźni o malowniczych pseudonimach. Ze Świecia „Zagi” i „Milimetr”, a z Grudziądza „Krzak” i „Ali”.

- „Zagi” zeznawał nawet w procesie - dodaje Marian Gądek. - Stwierdził, że K. jemu też wisi 100 tysięcy. Wcześniej spotkaliśmy się wszyscy w Świeciu, bo „Zagi” miał przejąć długi K. Krzyczał wtedy na niego: „Czemu nie płacisz? Zapłać im, k..., gnoju!” A K. się tylko kulił ze strachu. Potem „Zagi” zadzwonił, że długami K. jednak się nie zajmie i mogę zrobić z nim, co chcę. Zaprosili mnie za to na spotkanie „Krzak” i „Ali”. Byli grzeczni, sugerowali, że K. zacznie płacić w ratach, jak ja wycofam sprawę z sądu. Nie uwierzyłem. Nie wycofałem.

W sprawie tej pojawia się wątek gróźb karalnych. Marian Gądek dysponuje nagraniem (w tej chwili ma je także nasza redakcja), na którym Krzysztof K. grozi mu „wpierdalem za Świecie”.

- Chodziło właśnie o próbę szukania pomocy u „Zagiego” - tłumaczy oskarżyciel posiłkowy. - Taśmę przedstawiłem policji, sądu jakoś nie zainteresowała do tej pory, choć często przypominam o jej istnieniu. Policjant odsłuchał i powiedział, żebym się nie przejmował, bo K. tylko tak groźnie wygląda. Mniej więcej w tym samym czasie miałem dziwną przygodę. W związku z tym, że K. często podjeżdżał pod mój dom, jakby chciał mnie nastraszyć, ja też zacząłem za nim krążyć. Podjechałem raz za nim pod „Biedronkę”, czekam, a tu wychodzi jakiś facet w cywilu, wyjmuje legitymację policyjną i pyta, czemu śledzę Krzysztofa K.?

Nadkomisarz Marzena Solochewicz-Kostrzewska, rzeczniczka grudziądzkiej policji, tego zdarzenia nie potrafi skomentować, za to o samym K. może powiedzieć wiele. - Oceniamy, że musi mieć milionowe długi, bo spraw tego typu z jego udziałem mieliśmy sporo. Dwie kolejne doszły jeszcze w tym roku.

Do spotkania nie doszło

Udało mi się spotkać Krzysztofa K. tylko raz, w kwietniu. O świcie czekaliśmy na jego wyjście z domu. Sygnałem miała być podjeżdżająca taksówka, do której on dosłownie wskakuje i znika. Transport się spóźniał, więc zaczęliśmy pukać do drzwi. Krzysztof K. wychylił się przez okno i spytał: „Czego?”.

Po chwili jednak absolutnie zmienił front - grzecznie otworzył drzwi i zaprosił do... sali bilardowej. Faktycznie, ma dar wymowy. Najniewinniejszy człowiek świata, osaczony przez jakichś psychopatów, którzy ubzdurali sobie, że jest im coś winien.

- Na wszystko mam papiery, bo wszystko pooddawałem - powtarzał wielokrotnie. - Ale nie tu, nie przy sobie. Chętnie się spotkam, w obecności adwokatki. Nie ma sprawy.

Wymieniliśmy się telefonami. Do spotkania jednak nie doszło. Zwodził, potem nie odbierał...

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski