https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dokąd pójść się pobawić?

Katarzyna Oleksy
Są miejsca, gdzie lepiej nie ubierać się elegancko i zamiast marynarki założyć różową koszulę. Gdzie indziej w takim stroju nie zostaniemy wpuszczeni. Jak wygląda Bydgoszcz nocą?

Są miejsca, gdzie lepiej nie ubierać się elegancko i zamiast marynarki założyć różową koszulę. Gdzie indziej w takim stroju nie zostaniemy wpuszczeni. Jak wygląda Bydgoszcz nocą?<!** Image 2 align=none alt="Image 156906" sub="W weekendy popularne bydgoskie kluby, w których można potańczyć, są oblegane przez młodzież. Fot. Dariusz Bloch">

Jest kolorowa - przeważa róż i modna, jak się okazuje, ostatnio biel - i dość głośna. Pod warunkiem, że jesteśmy w centrum miasta i jest akurat weekend. A skoro już o nim mowa, postanowiliśmy oczami bydgoszczan zajrzeć do rozrywkowych lokali.

- „Savoy” jest niezniszczalny. Zawsze miałam sentyment do tego klubu, kojarzy mi się ze studenckimi czasami. Niedawno wybrałam się więc tam z paczką. Niestety, czar prysł. Po prostu klub zatrzymał się w miejscu - opowiada Andżelika. Wzdryga się na wspomnienie młodzieży z odkrytymi pępkami i kolczykami powbijanymi gdzie tylko się da. - Nie dało się w ogóle tańczyć, didżej puszczał jakieś dziwne kawałki, masakra. A może po prostu z tego wyrosłam? Nie dało się tam wytrzymać, poszliśmy więc ze znajomymi do „Starej Babci”, gdzie częstowali... chlebem ze smalcem! Świetne! Klub zamykali o czwartej nad ranem, stamtąd poszliśmy prosto do „La Salsy”! Tam to dopiero jest klimat! Nie ważne, że nie umie się tańczyć salsy czy merengue, same rytmy porywają na parkiet! - opowiada bydgoszczanka. Od czasu do czasu bywa też w „Kubryku”.

- „Kubryk pod Pokładem” pęka w szwach! W „Kredensie” też tłumy, ale tam to za sprawą małej powierzchni - twierdzi dziewczyna.

„Kubryk” - tu ma się wrażenie, że impreza trwa całą dobę. Kiedykolwiek się przyjdzie, tłumy ludzi w środku, na górze, na dole, przed i za klubem. Przed lokalem parasolki, o miejsce ciężko, ale akurat ktoś zwalnia stolik. Ktoś przechodzi, pozdrawia, nieważne, że jest całkiem obcy. Właściwie to już nie - po kilku minutach w „Kubryku” każdy czuje się jak u siebie. Gdyby komuś przyszło do głowy opuścić roześmiane towarzystwo, kilkanaście kroków dalej jest pub „Jack”, który - jak donoszą wtajemniczeni - na swoich tyłach posiada basen... - Jest tu kilka poziomów, na środkowym jest parkiet. Schować się można w stylowych boksach. I jak się okazało, takie same stoliki są na zewnątrz, w upalną noc jak znalazł. No i ten basen obok, nad brzegiem którego można usiąść - mówi Dagmara, która jakiś czas temu była tam na wieczorze panieńskim przyjaciółki.<!** reklama>

A co poza płytą rynku? Klubu „Euphoria”, mimo że na piętrze, zaraz nad Empikiem, na ulicy nie sposób go nie zauważyć. A raczej usłyszeć. Muzyka dudni już na chodniku, który mieni się kolorami rzucanymi przez dyskotekowe neony. Słychać radiowe hity. - To najlepszy klub w Bydgoszczy. Jestem stałym bywalcem, przychodzę tu minimum raz w tygodniu. Bardzo dobrze zaopatrzony bar, miła obsługa i prześliczne barmanki. Ochrona bardzo w porządku. W klubie zawsze dużo ciekawych ludzi, świetna muzyka. Jedynym minusem jest trochę wysoka temperatura na parkiecie, ale można się do tego przyzwyczaić - pisze na jednym z internetowych forów Łukasz. Inni forumowicze są mniej entuzjastycznie nastawieni. - To jedna z kilku dyskotek w mieście, jak dla mnie - bez uroku. Poprzednio był to klub pod nazwą „Zentrum”, ochrona nadal niemiła, stoliki mało wygodne i usadowione w dziwnych miejscach. Plusem jest parkiet i dobrze zaopatrzony barek. Byłem tam kilka razy i zawsze mam to dziwne uczucie, jakby wszyscy którzy się tam bawią, mieli koszule i nażelowane włoski... - pisze kolejny imprezowicz.

Wchodzimy na ulicę Dworcową, która jest cicha i mroczna. Tu wieczorem nic się nie dzieje, ruch jest jedynie w okolicach pizzerii „Da Grasso”. Ale tu się nie potańczy, tak samo jak w „Zodiaku” przy ul. Marcinkowskiego, gdzie straszą tylko resztki szyldu sprzed lat. Nie pozostaje nic innego jak iść Dworcową do końca. Tam są kluby. Dwa obok siebie. - Nic gorszego niż „Moralist” nie może się trafić do spędzenia czasu! Wolę wypić drinka w grobowcu niż w tym klubie. To jakaś pomyłka. Zamówiłem stolik na 12 osób, na miejscu okazało się, że taki nie istnieje. Ceny to jakiś kosmos, kasują za wszystko: rezerwacja - kasa, wstęp - kasa. Sok mają chyba najdroższy w Europie - czytamy w Internecie przed wyjściem na „balety”. Na miejscu widzimy klub trochę przypominający dawny „Sonobar” na ul. Chodkiewicza. Tylko że tu jest coś sztucznego, nienaturalnego. Odnosi się wrażenie jakby najważniejsze było to, by cały czas dobrze wyglądać. A nuż sfotografuje cię klubowy fotograf, a zdjęcie wrzuci na stronę internetową. Może „Vanila Club”, zaraz za ścianą?

- Wybrałam się tam z koleżankami raz, na wiosnę. Nie zostałyśmy wpuszczone. „Impreza zamknięta” usłyszałyśmy przy wejściu. A inne dziewczyny wchodziły bez problemu - wspomina Anka. - Co się dziwić, skoro poszłyście w płaszczach... - komentuje jej kolega, Michał.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski