Prezydentowi Dombrowiczowi można gratulować cywilnej odwagi i politycznego instynktu. W ubiegłym tygodniu, jako jeden z pierwszych prezydentów miast (w ogólnopolskich stacjach telewizyjnych mówiło się o Rudzie Śląskiej i właśnie Bydgoszczy), zapowiedział przepędzenie handlarzy dopalaczami z miasta.
<!** Image 2 alt="Image 158445" sub="W ostatnich dniach sklepy z dopalaczami - także w Bydgoszczy i regionie - zostały pozamykane. Pytanie tylko, na jak długo? Fot. Dariusz Bloch">Parę dni później do akcji wkroczył Donald Tusk z cały rządem, po czym inspektorzy pozamykali i opieczętowali sklepy, a Sejm w sprinterskim tempie zaczął zmieniać prawo. Tym samym prezydent Bydgoszczy zwolniony został z obowiązku wykonywania prawnie ryzykownych ruchów, które w innym wypadku musiałyby nastąpić po wypowiedzeniu lokalnej wojny handlarzom tym świństwem. Kto obejrzał w środę w telewizji happening pod tytułem „Aresztowanie Króla Dopalaczy” w roli głównej z pyszałkowatym prostaczkiem, nazywającym swych klientów „debilami”, ten pewnie pozbył się ostatnich wątpliwości, czy rozbicie dopalaczowego biznesu warte jest mszy. Ja jednak wstrzymam się z gratulacjami dla triumfujących wodzów do czasu, gdy sąd rozpatrzy skargi właścicieli zamkniętych sklepów. Jakoś mi bowiem trudno uwierzyć w cudowną zmianę stanu rzeczy. Przez lata władze - nie tylko w Polsce - na słowo „dopalacze” bezradnie rozkładały ręce. Drobiazgowe urzędnicze kontrole, łącznie ze skarbówką, która, wydawałoby się, pod byle pretekstem potrafi rozłożyć na łopatki każdą firmę, spełzły na niczym. A tu okazuje się, że kilkaset sklepów można zamknąć w wyniku jednorazowego, zmasowanego nalotu, zaś skuteczne prawo pisze się i uchwala z dnia na dzień. Podejrzewam przy tym, że użelowany koleś w porsche, którego podsuwa się mediom na tacy z etykietką „Król Dopalaczy”, może być marionetką. Nie mieści mi się w głowie to, że drogę od pucybuta do milionera, a w tym wypadku: od kelnera (na Wyspach) do milionera (nad Wisłą), można było pokonać w niespełna dwa lata. Jeśli więc nad Dawidem B. stoi jakiś przebiegły i doświadczony dopalaczowy Zeus, to w bardziej niezwisłym niż prokuratura sądzie zwycięstwo dobra nad złem może być zagrożone. Swoją drogą, ciekaw jestem, jak zareaguje władza, gdy po pierwszym ataku zimy (niektórzy wieszczą, że stanie się to już w październiku) na placu boju znajdziemy zwłoki zamarzniętych pijaków. Czego wtedy państwo zakaże: wychodzenia z domu czy wódki?
***
W tym tygodniu my w „Expressie” też mogliśmy świętować sukces na wojnie, którą wydaliśmy bydgoskim dziurom w jezdni - niełatanym, a tylko oznaczanym biało-czerwonymi znakami. Po wylaniu sporego wiaderka farby drukarskiej znikły w końcu straszydła z ulic Fredry, Stromej i nawet to najstarsze, ze Stawowej. Ani nam jednak w głowie trąbienie na koniec wojenki.
<!** reklama>Po pierwsze, poczekamy, jak długo czarna masa wytrzyma w czarnej dziurze (z tej na Fredry, po poprzedniej naprawie, wyparowała w try miga), po drugie, na zmiłowanie drogowców w kolejce czeka mrowie wyrw, dziur, czasem prawdziwych grot w asfalcie. Idąc za ciosem, wczoraj pokazaliśmy drogowy kataklizm na Zamczysku. Rzecznik zarządu dróg miejskich - chyba już instynktownie - odbił piłeczkę: „Trzeba pamiętać, że największy priorytet mają dla nas ulice w centrum Bydgoszczy”. I tu go mamy. Słyszycie Państwo, centrum ma priorytet w naprawie dziur. A więc także Fredry, Królowej Jadwigi, Chodkiewicza, Hetmańska... Po prostu kupa śmiechu, z przewagą kupy.
***
W niedzielne popołudnie na Wyżynach nasączony jak gąbka przyjaciel pani domu - też instynktownie, bo bez żadnego wyraźnego powodu - złapał trzymiesięcznego szczeniaka i wyrzucił przez okno na trzecim piętrze. Jak łatwo się domyślić, bokserek wyzionął ducha. Co za to czeka impulsywnego przyjaciela pani domu? „Sprawa trafia do prokuratury i wszystko rozchodzi się po kościach. Dla sędziego to jest tylko pies. Umarza sprawę ze względu na małą szkodliwość czynu albo kończy się na karze więzienia w zawieszeniu” - taką typową kolej rzeczy przedstawiła naszej reporterce pani prezes bydgoskich animalsów. Co się stanie, gdy pod rękę przyjaciela pani domu podczas następnego amoku trafi niemowlę?