Filolog romański po Sorbonie, podróżniczka, społeczniczka, miłośniczka muzyki klasycznej. Z MAŁGORZATĄ RUTKĄ rozmawia Sabina Waszczuk.
<!** Image 2 align=right alt="Image 141448" sub="Pchli targ w miasteczku Pisac, Peru. Dzieci handlarzy w tradycyjnych strojach z małą lamą schowaną w chuście na ramieniu. Po prawej - Małgorzata Rutka Fot. archiwum Małgorzaty Rutki">Jak to było z tą Sorboną?
Rzeczywiście, studiowałam podyplomowo dwa lata na Sorbonie. Ukończyłam dydaktykę kultury języków. Kiedy wróciłam, podjęłam pracę jako nauczycielka języka francuskiego w Liceum Ogólnokształcącym nr 1 w Bydgoszczy. Po trzech latach zdecydowałam się na kolejny wyjazd, tym razem na dłużej.
Kiedy to było?
Wyjechałam w 1987, jeszcze za komuny, a wróciłam po 5 latach, już do wolnej Polski. Pobyt tam nauczył mnie przede wszystkim innego spojrzenia na przedsiębiorczość.
Sołtys - podróżniczka?
Jedno nie wyklucza drugiego. Zresztą podróżowałam dużo wcześniej zanim zostałam sołtysem. Fascynuje mnie Azja. Byłam w Birmie (obecnie Myanmar), Laosie, Kambodży i Wietnamie. Odwiedziłam również Indie i Nepal. Uwielbiam tamtejszą architekturę, chociaż poruszanie się po niektórych rejonach bywa niebezpieczne. Czasami było rozsądniej przelecieć samolotem nawet niewielki odcinek drogi niż narazić się na ścięcie głowy na drodze krajowej przez rządzącą wojskową juntę.
<!** reklama>Wyznaje Pani zasadę, że podróże kształcą?
Zdecydowanie. To nie to samo, co poczytać w przewodnikach czy pooglądać slajdy. Wizyty w krajach, w których panuje niewyobrażalna dla Europejczyka bieda, uczą pokory. Po takiej podróży wracam wyciszona. Z większym dystansem patrzę na życie, zwalniam tempo. Ciągle pracuję nad sobą, doskonalę siebie, mniej nerwowo podchodzę do rzeczy, które mi się nie udają.
Udziela się również Pani w różnych stowarzyszeniach niosących ludziom pomoc.
Może to bardzo naiwne, ale wyznaję zasadę, że każda udzielona kiedyś pomoc zwraca się. Stąd moje zaangażowanie w klubie Rotary Bydgoszcz Brda. Naszym zadaniem było - mówię „było” ponieważ współpracowałam z klubem od 2002 roku do końca marca tego roku - niesienie pomocy społeczności lokalnej, ale nie tylko. Dwójce dzieci ze Sri Lanki, sierotom po tsunami, zapewniliśmy wyżywienie, ubrania oraz opiekę. To była tak zwana adopcja serca. Pomogliśmy również Monarowi urządzić świetlicę dla dzieci przy ulicy Świętej Trójcy. Organizowaliśmy terapie dla osób, które uwolniły się od nałogu i ich rodzin.
Działa Pani też w Stowarzyszeniu na rzecz Przeciwdziałania Wykluczeniu Społecznemu Osób z Zaburzeniami Psychicznymi „Most”.
Chcemy walczyć z ogólnie przyjętym schematem myślenia, że człowiek chory psychicznie wymaga izolacji, bo niesie tylko i wyłącznie zagrożenie dla społeczeństwa. Pomagamy w znalezieniu pracy, organizujemy spotkania naukowe, uczestniczymy w akcji pod hasłem „Otwórzmy Drzwi do Schizofrenii”. Trzeba uświadomić sobie skalę problemu, W Polsce każdego roku samobójstwo popełnia taka sama liczba osób, jaka ginie na drogach w wyniku nieszczęśliwych wypadków.
Jest też Pani wielką miłośniczką muzyki.
Muzyką poważną interesuję się od 15 roku życia. Nie gram, nie tańczę, ale klasyka to moja pasja. Mam olbrzymią kolekcję płyt. Niektóre z nich to prawdziwe perełki. Nigdy też nie opuściłabym Bydgoskiego Festiwalu Operowego.