https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dla nauki albo dla pieniędzy

Krystyna Lubińska
W dziejach nauki bardzo często to sami badacze testowali na sobie efekty swych poszukiwań i doświadczeń. W eksperymenty mrożące krew w żyłach obfituje zwłaszcza historia medycyny.

W dziejach nauki bardzo często to sami badacze testowali na sobie efekty swych poszukiwań i doświadczeń. W eksperymenty mrożące krew w żyłach obfituje zwłaszcza historia medycyny.

<!** Image 2 align=right alt="Image 55166" sub="Każdy lek, zanim trafi na półki aptek, musi przejść serię testów ">Dla dobra ludzkości, a może pchani ciekawością pionierów, odkrywcy dobrowolnie się truli, zarażali groźnymi mikrobami, byle tylko znaleźć lek na nieuleczalną dotąd chorobę.

Odkrywcy i ochotnicy

Jeden z niedawnych laureatów Nagrody Nobla, australijski lekarz Barry Marshall, chcąc dowieść, że przyczyną wrzodów żołądka jest bakteria Helicobacter pylori, w 1984 roku wypił szklaneczkę roztworu pełnego tych mikrobów. Inny noblista, niemiecki kardiolog Werner Grossmann, żeby wykazać, że jest możliwe wprowadzenie cewnika do żywego, bijącego serca, wsadził sobie w 1929 roku rurkę do żyły na łokciu i wepchnął ją aż do wnętrza serca.

Często, mimo protestów ekologów, zwierzęta służą do eksperymentów medycznych jako pierwsi testujący. Jednak nie do wszystkich doświadczeń da się je wykorzystać. Poza tym testy na ludziach znacznie przyspieszają postęp badania albo są w ogóle warunkiem ich kontynuowania.

Znana szwajcarska firma farmaceutyczna Novartis swego czasu wstępne testy psychotropowego leku przeprowadzała właśnie na ludziach. Najpierw wstrzykiwano im substancję, która wywoływała atak paniki, potem dostawali ów nieprzebadany dokładnie lek. Kiedy okazało się, że zmniejsza on napady, koncern zdecydował się na kontynuowanie badań, w istocie jeszcze długotrwałych i co za tym idzie - kosztownych. Badania wspomnianego preparatu, bazy dla leku skierowanego potem do aptek, były naprawdę w fazie bardzo początkowej.

W Northwick Park Hospital w Londynie rok temu siedmiu ochotników testowało lek przeciw stanom zapalnym, towarzyszącym białaczce, artretyzmowi i stwardnieniu rozsianemu. Każdy dostał za to po 5 tysięcy dolarów. Jednak na tym nie skończyły się koszty. Po połknięciu pierwszej tabletki TGN412 niemieckiej firmy TeGenera sześciu mężczyzn zaczęło rwać na sobie koszule i krzyczeć, że głowy im eksplodują. W końcu padli jak martwi - pisał dziennik „The Guardian”. Siódmy patrzył na to z przerażeniem, w końcu też przecież substancję zażył. Jednak mógł o tym wszystkim opowiedzieć reporterom, ponieważ to właśnie on zamiast leku dostał placebo.

To, że testerzy uszli z życiem, lekarze uważają za cud. Najbardziej poszkodowanemu amputowano wszystkie palce u rąk i nóg. Wszystkim grozi zachorowanie na raka. Efekt - zapewnia firma testująca lek - był całkowicie nieoczekiwany, sprzeczny z dotychczasowymi badaniami laboratoryjnymi.

<!** reklama left>W 1993 roku prof. Tem Hamblin z Uniwersytetu w Southampton sprawdzał - tylko na jednym pacjencie i w o wiele mniejszej dawce niż podana w londyńskiej klinice - działanie leku na raka. Skutek terapeutyczny był rewelacyjny, ale działania uboczne podobne do tego, jakie wywołał TGN412. Renomowana amerykańska firma „Praxel”, która prowadziła w Londynie testy, nie sprawdziła efektów pracy prof. Hemblina, a także zlekceważyła wyniki badań na zwierzętach skłaniające do ostrożności.

Chorzy się zgadzają

Udział w testowaniu leków to często sposób na zarobienie pieniędzy. W Anglii płacą za to około 200 funtów dziennie. Co roku zgłasza się tam do tych badań 140 tysięcy osób.

Robert brał trzy razy udział w takich badaniach medycznych.

- W czasach, kiedy pracowałem dorywczo, 1200 funtów za niecały tydzień leżenia w szpitalu, to były dla mnie kokosy - opowiada.

Testowane preparaty wybierał jednak z dużą ostrożnością. Dwa z nich były już na rynku, a poprzez badania sprawdzano skuteczność zamiany zastrzyków na krem. Za trzecim razem za 150 funtów sprawdzał płyn do jamy ustnej. Jego dziewczyna też została testerką. Musiała jednak zapewnić, że nie jest w ciąży i że stosuje skuteczną antykoncepcję.

Wielu ludzi żyje dziś dzięki temu, że wcześniej ochotnicy testowali na sobie leki. Dlatego nadziei, już niekoniecznie dla siebie samych, wypatrują ci chorzy, którzy decydują się na eksperymenty na sobie, byle tylko przybliżyć naukę do wynalezienia skutecznego środka.

Zaledwie 60-letni Stanisław Barańczak, jedna z najwybitniejszych postaci polskiej humanistyki, poeta, tłumacz, kiedyś pracownik Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, potem Uniwersytetu Harvarda w USA, od prawie ćwierć wieku choruje na postępującą chorobę Parkinsona. On, podobnie jak swego czasu amerykański aktor Christopher Reeve, odtwórca roli Supermana, który po wypadku na koniu był sparaliżowany, również pozwala sprawdzać na sobie działanie preparatów w bardzo wczesnej fazie badań.

Jednak człowiek testuje na sobie nie tylko leki, także śmiercionośną broń. Przez dziesięć lat - jak podaje serwis internetowy Wired News - w ścisłej tajemnicy rozwijano w USA system ADS.

Dla dobra ludzi i przeciw nim

To broń, która strzela milimetrowymi promieniami, mniejszymi od rentgenowskich a większymi od mikrofal. Testy przeprowadzono w Iraku na żołnierzach.

Eksperymentowano nie tylko w laboratorium, ale również na polu walki, z setkami uczestników. Nikt nie był w stanie wytrzymać bólu dłużej niż 5 sekund. ADS działa na skórę - daje efekt poparzenia.

Pojawiły się również uszkodzenia rogówki oka. Z czasem - jak zapewniają twórcy ADS - dolegliwości znikają. To broń do kontroli tłumu skuteczniejsza od gumowych kul czy gazu łzawiącego.

Jak będzie działać naprawdę i do czego ostatecznie zostanie wykorzystana, okaże się, jak zwykle, w praktyce.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski