- Na środę wezwano mnie jako świadka na rozprawę. Usłyszałem rozmowę pracowników. Mówili, że policja szuka bomby - opowiada nasz Czytelnik. - Ucieszyłem się, że nie ma ewakuacji, bo musiałbym przyjeżdżać drugi raz. Teraz myślę, że to lekkomyślne tak narażać pracowników. Rozumiem - koszty, ale kto zapłaciłby odszkodowania, gdyby w wybuchu zginęli urzędnicy i petenci?
Wiadomość o bombie podłożonej w Sądzie Rejonowym w Bydgoszczy była fałszywa, jak wszystkie, o których wiedzą bydgoscy policjanci. Pracownicy mówią nieoficjalnie, że ostatnio ewakuowano ich w takiej sytuacji kilka lat temu. I że o ogłaszanym alarmie informuje ich kierownik, a potem... wszyscy wracają do swoich obowiązków.
Od początku roku w powiecie bydgoskim policja odnotowała już 6 zgłoszeń o podłożeniu bomby. W lutym w poszukiwaniu ładunku wybuchowego przeczesywano sąd i sklepy pewnej sieci handlowej. W kwietniu dwa razy alarm ogłoszono w sądzie. 7 maja służby szukały bomby w sądach rejonowym i okręgowym, a dzień później w Prokuraturze Rejonowej Bydgoszcz-Południe. W sądach i prokuratorze nie zarządzano ewakuacji. - Decyduje o niej gospodarz obiektu - mówi nadkomisarz Maciej Daszkiewicz z Komendy Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy. - Robi to zwykle po konsultacji ze służbami.
Odpowiedzialność za los pracowników w miniony czwartek wziął na siebie szef prokuratury. - Do tej pory fałszywe telefony o bombie w budynkach bydgoskiej prokuratury były rzadkością, to był problem sądu - mówi Leon Bojarski z Prokuratury Rejonowej Bydgoszcz-Południe - Ostatnie zdarzenie zdezorganizowało naszą pracę na cztery godziny, a o kosztach, jakie poniosły służby, nie chcę nawet mówić, dlatego zrobimy wszystko, by znaleźć i surowo ukarać dowcipnisia.