Jan P., mieszkaniec bydgoskiego Śródmieścia, pracować nie lubił. Za to żyć dostatnio i nawet wystawnie - i owszem.
<!** Image 3 align=none alt="Image 203192" sub="Ulica Lipowa, na której mieszkał szwagier Jana P. i gdzie doszło do domowej kradzieży
FOT. Tomasz Czachorowski">
Po ukończeniu szkoły przyzakładowej w zakładach „Makrum” młodzieniec dostał tam nawet nieźle płatną pracę, ale niemal w każdy poniedziałek do roboty jakoś dojść nie mógł. Majster przez jakiś czas ten obyczaj tolerował, ale kiedy się solidnie wkurzył, wyrzucił Jana P. dyscyplinarnie z pracy. I na tym etap codziennego chodzenia do roboty w życiu Jana został zakończony. Odkrył on bowiem, że dużo łatwiej będzie mu się utrzymać z drobnych kradzieży, przed którymi oporów żadnych nie miał.
Lekko, łatwo i przyjemnie
Trefny towar Jan P. zbywał łatwo i szybko na placu przed bydgoską halą targową przy ul. Magdzińskiego, miejscem, gdzie w czasach PRL-u kupić i sprzedać można było prawie wszystko i to z „gwarancją”, że towar jest kradziony.
W marcu 1981 roku Jan poznał Danutę P. Po paru spotkaniach dziewczyna zaprosiła go do domu. Tam młodzian doszedł do wniosku, że bardziej niż kontynuowanie tej znajomości przydadzą mu się dwa złote pierścionki i kołnierz z lisa, które wypatrzył w mieszkaniu dziewczyny. Pod jej chwilową nieobecność, Jan zwinął trzy wymienione przedmioty, po czym opuścił lokal po angielsku.
Ponieważ popołudnie już dawno minęło, nie było po co iść pod halę, by sprzedać fanty, ale towar był na tyle dobry, że Jan odwiedził mieszkającego przy Długiej pasera Zenona W., którego pod halą widywał co dzień. Za skradziony łup dostał mniej niż połowę jego wartości, ale na udany wieczór starczało to „z górką”.
Z czterema półlitrówkami i stosowną zagrychą Jan P. udał się do starszego od niego o 8 lat szwagra, męża jego siostry, mieszkającego w kamienicy przy ul. Lipowej. Obydwaj panowie zgodnie opróżnili trzy butelki, jakowoż przy czwartej doszło między nimi do sporu. Szwagier uznał, że swego czasu Jan naciągnął go na flaszkę, więc teraz należy mu się zwrot. Schował pół litra pod poduszkę, po czym położył się spać. Gość, nie mając w tej kwestii nic do powiedzenia, zrobił to samo. Rano szwagier nadal był co do butelki nieugięty, więc obrażony na niego Jan P. wyszedł z mieszkania z wielkim kacem i niesmakiem. Rychło humor mu się jednak poprawił, bowiem przy piwiarni „Baryłka” spotkał kolegę, który nie tylko postawił mu dwa jasne, ale i zaprosił do domu na degustację wina własnej roboty. Około południa Jan P. poczuł się już na tyle rześko, że mógł udać się ponownie do szwagra, nie żywiąc doń już większej urazy.
Uczta za wózek i garnitur
Ponieważ w mieszkaniu nikogo nie było, Jan postanowił zabrać butelkę wódki. Nie znalazł jej jednak. Ze złości postanowił się zemścić i zabrał z szafy nowy garnitur szwagra i wszystkie jego koszule, a z przedpokoju dziecięcy wózek. Z dobytkiem tym zameldował się przed halą. Ubranie sprzedał za pół ceny, wózek za większą cenę, ale o koszulach nikt nie chciał słyszeć. Jan wyrzucił je więc do kosza, a za zdobytą gotówkę udał się ucztować do „Słowianki”.
<!** reklama>
Tu przebywał tak długo, aż poznał dwójkę mocno wstawionych biesiadników. Przysiadł się do nich, nawiązał znajomość i dyskretnie „oczyścił” im kieszenie z gotówki. Kiedy jednak usiłował opuścić lokal, nieoczekiwanie przy wejściu został zatrzymany przez milicyjny patrol.
Dwie wpadki naraz
Okazało się, że szwagier nie zdzierżył i po powrocie do domu zgłosił kradzież garnituru, wózka i koszul organom ścigania. Chwilę później do milicjantów legitymujących Jana P. podeszli niedawno okradzeni przez niego współbiesiadnicy...
5 września 1981 roku Jan P. został skazany przez Sąd Rejonowy w Bydgoszczy na karę trzech lat bezwzględnego pozbawienia wolności.