Wczoraj, przeglądając w Internecie, co wydarzyło się w kraju i na świecie podczas gdy większość z nas leżała na kanapach i jedną ręką ściskała pilota od telewizora, a drugą odruchowo szukała czegoś do zjedzenia, zauważyłem, że najczęściej czytanym tekstem na jednym z opiniotwórczych portali była... dieta Dukana.
<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/sulinski_andrzej.jpg" >Z racji tego, że natura niezbyt szczodrze obdarowała mnie cellulitem, obwisłym brzuchem i drugim albo nawet trzecim podbródkiem, nie wnikałem, co trzeba zrobić, by po świętach znów wrócić do figury mistera piękności, bo mam ją na co dzień i to bez względu na to, ile i co zjem, ale zastanawiam się, co ten facet - Dukan znaczy się - takiego wymyślił, że wszyscy go czytają. I to nie tylko w Internecie. Bo jak się okazuje, napisał on też książkę, w której zdradził tajniki chudnięcia. Musiało być w niej faktycznie coś rewolucyjnego, bo do tej pory tylko w Polsce sprzedało się jej podobno aż milion egzemplarzy. Gdy ostatnio byłem w księgarni, to właśnie książki o chudnięciu były wyeksponowane w specjalny sposób, być może dlatego, że w święta ludzie nic innego nie robią, tylko leżą i jedzą, a jedyny wysiłek, jaki przy tym, wykonują to intensywne myślenie, ile pokaże im waga, gdy wieczorem na niej staną.
<!** Image 2 align=none alt="Image 170938" sub="W minioną sobotę we wszystkich polskich kościołach księża święcili pokarmy, które przygotowaliśmy na święta. Ale tak jak symboliczne były to ceremonie, tak i symboliczna była zawartość koszyków. Reszta leżała w lodówkach... Fot. Internet">
Problem świątecznego obżarstwa dostrzegli również producenci wszelkiego rodzaju specyfików, które od piątku w tę i z powrotem reklamowane są we wszystkich możliwych kanałach telewizyjnych. Ostatnio, gdy nagrywałem sobie jakiś film, przypadkowo nagrałem też reklamę takiego cudownego leku. Gruba pani w niej występująca z zazdrością patrzyła na szczupłą „laskę”, która podeszła do stołu i z całego dobrodziejstwa na nim stojącego wzięła jedynie jeden zielony... groszek. W tym momencie ciepły i seksowny męski głos zza kadru dał widzom do zrozumienia, że jeśli sobie takie „cudo” kupią, to nie będzie im się chciało jeść. Mnie męskie głosy, niestety, nie podniecają, więc przystąpiłem do brutalnego wycinania owej reklamy z filmu i wtedy zauważyłem gwiazdkę. Taką małą, prawie niewidoczną. Była u dołu ekranu.
<!** reklama>Zrobiłem pauzę i zacząłem czytać to, co było tuż przy niej. A w moim własnym wolnym tłumaczeniu brzmiało to mniej więcej tak: „Zażywanie naszego cudownego specyfiku nie gwarantuje efektów przedstawionych w reklamie. Jeśli będziesz jadła bez opamiętania, leżała, a wstawała jedynie po to, by przejść się do kuchni i z powrotem, to nic ci nie pomoże i możesz zapomnieć o figurze tej „laski”, którą widziałaś kilka chwil wcześniej”. Później było już tylko coś, że zanim pobiegniesz do apteki, to powinnaś zasięgnąć porady lekarza lub farmaceuty.
Tylko nie wiem dlaczego, bo i jedni i drudzy przez ostatni weekend również obżerali się bez opamiętania. Tak jak wszyscy we wszystkich polskich domach.