Dziwne hałasy, przemieszczanie się i znikanie przedmiotów, manifestacje zjaw. Takie zjawiska wystąpiły kilkakrotnie również w domach naszego regionu.
<!** Image 2 align=middle alt="Image 29443" >Coś nawiedzało przez kilka lat dom we wsi Niewieścin, około 30 km od Bydgoszczy. Ćwierć wieku temu kupiła go rodzina Matłoszów - sprzedawał zaś liczący ponad 70 lat rolnik o nazwisku Siuda, który wkrótce umarł.
Przez kilkanaście lat był spokój. Życie rodziny Matłoszów zamieniło się jednak w koszmar na początku grudnia 1999 roku.
Coś przestawiało sprzęty, włączało telewizor i dawało inne nieprzyjemne znaki swej obecności. W pokoju stołowym Matłoszów zaczęła pojawiać się słabo widoczna sylwetka. Jakby cień człowieka.
Niewidzialna siła zaczęła być agresywna wobec ludzi. Najpierw zaatakowani zostali synowie Haliny i Tadeusza Matłoszów, młodzi, ale dorośli już mężczyźni. Coś nocami zaciskało zimne palce na ich szyjach. Następna w kolejce była pani Halina, po niej jej mąż.
Od serii napadów, niemal każdego dnia domownicy widywali cień chodzący po wszystkich pomieszczeniach i w obejściu, słyszeli też dźwięki dochodzące z nieznanego źródła.
- Ludzie mówią, że duchy od północy się pokazują - mówił pięć lat temu Tadeusz Matłosz, gdy przygotowywałem reportaż o tym przypadku. - Ale w naszym domu duch chodził kiedy chciał. Zawsze był z nami.
Niepokoje w domu Matłoszów trwały dwa lata. Rodzina zaczęła nawet rozważać sprzedaż gospodarstwa, tylko kto by chciał kupić nawiedzony dom. O sprawie stało się głośno w całym kraju. Matłoszowie swój przypadek ujawnili i zaczęli sprowadzać do pomocy ekspertów. Najpierw księży egzorcystów, potem osoby zajmujące się spirytyzmem, ezoteryką, a nawet radiestetów. Podobno nad paranormalnymi zjawiskami zapanowała wreszcie pewna cywilna egzorcystka z Łodzi. Pod koniec 2001 r. duch (Siudy?) dał Matłoszom spokój.
<!** reklama right>Dawny właściciel straszył też w swym niegdysiejszym domu we wsi Topolinek w pobliżu Świecia. Budynek wzniesiony w latach 50. XX w. przez Józefa Wojciechowskiego, kupiła rodzina Tomzów. Choć było to wiele lat po śmierci pierwszego właściciela, okazało się, że Wojciechowski swego domu nie opuścił. W budynku obserwowano przemieszczanie się przedmiotów, w jednym z pomieszczeń samoczynnie obniżała się temperatura i domownicy odczuwali lęk, gdy tam wchodzili.
Skąd pomysł, że to dawny właściciel daje wciąż o sobie znać? Gdy Tomzowie się wprowadzili, na stole stała fotografia. Zaczęli ją oglądać, zastanawiali się, czy któraś z osób na zdjęciu to Józef Wojciechowski. Wtedy nagle zdjęcie drgnęło i stanęło pionowo na blacie stołu. Samo, a więc za sprawą jakiejś niewidzialnej siły.
- Zdjęcie samo tak się postawiło, do tego do góry nogami - relacjonowała Danuta Tomza, gdy ponad 10 lat temu badałem tę sprawę.
Po tym zajściu niewidzialna siła dawała o sobie znać wielokrotnie. Tajemnicze zjawiska łączono z duchem Wojciechowskiego. Wokół tego człowieka krążyło wiele lokalnych opowieści. Można rzec - czarna legenda Topolinka.
Jedni twierdzili, że Józef Wojciechowski był osobą zagadkową, może nawet masonem. Inni zakładali, że wszystkiemu winne były cegły, z których Wojciechowski postawił dom. Budlec miał być przeklęty, bo cegły pochodziły z ruin spalonego w czasie wojny ewangelickiego zboru w Grucznie.
Co robił domniemany duch nawiedzając gospodarstwo Tomzów? Czasem budził śpiących - czuli wtedy jakby płomień zapałki przypalał im plecy albo coś ciężkiego kładło się na nogach. Kurtki i kapelusze „same” spadały z wieszaków.
Dlaczego Wojciechowski z takim uporem trzymać miał się tego świata?
- On ponoć dwie dusze miał - tłumaczyła Danuta Tomza. - A gdyby tu nikt nie mieszkał, to co, lepiej by było? Czy ten duch by się cieszył? Dom byłby opuszczony, zaniedbany.
Jakie siły niepokoiły ludzi w tych domach? Czy faktycznie były to duchy dawnych właścicieli? Na te pytania wciąż brak odpowiedzi.