Na 1,7 miliona bezrobotnych w Polsce aż 1,5 miliona nie ma prawa do zasiłku, ale korzysta z ubezpieczeń zdrowotnych.
Urzędnicy z ministerstwa pracy uważają, że to za dużo i zamierzają sprawdzić, czy osoby te faktycznie nie pracują. Są zdania, że przynajmniej co piąty bezrobotny pracuje na czarno, a do urzędu przychodzi jedynie po ubezpieczenie zdrowotne. Państwo traci na tym około 100 milionów złotych i takie właśnie oszczędności chce na akcji uzyskać. - Myślę, że nawet co czwarty bezrobotny w naszym urzędzie rejestruje się jedynie po to, żeby mieć dostęp do świadczeń – uważa Tomasz Zawiszewski, zastępca dyrektora PUP w Bydgoszczy. - Nie twierdzę, że te osoby nie chcą pracować, ale czasem nie mogą, opiekują się bowiem dziećmi czy osobą starszą.
<!** reklama>Część jednak z tych osób pracuje ciężko w szarej strefie i jedynie pozoruje gotowość do podjęcia zatrudnienia. - Gdyby potwierdziło się jedno z założeń, że to na przykład urzędy gminy czy ośrodki pomocy społecznej będą zajmować się ubezpieczaniem takich osób, wszyscy byliby zadowoleni. My nie musielibyśmy tracić czasu na wyszukiwanie ofert zatrudnienia, których wcale nie chcą. Sami bezrobotni z kolei nie musieliby do nas przyjeżdżać. Mielibyśmy mniej pracy, czyste rejestry i kilka tysięcy osób mniej „na stanie” - mówi dyrektor Zawiszewski.
To MOPS-y, które sa najbliżej osób potrzebujących pomocy, wiedzą doskonale, czy faktycznie ktoś nie pracuje, bo nie chce, czy nie pracuje - bo nie może znaleźć zajęcia. To na nich spoczywałby obowiązek weryfikacji i ewentualnego wskazania, kto wyłudza publiczne pieniądze.
Średnio państwo płaci za jednego bezrobotnego około 30 złotych miesięcznie składki zdrowotnej. - Najlepiej byłoby, gdyby takie rozliczenia prowadziły ze sobą ministerstwo z Narodowym Funduszem Zdrowia - wtedy mielibyśmy minimum formalności, maksimum efektywności - uważa dyrektor Zawiszewski.