Bydgoskie Towarzystwo Pomocy Zwierzętom „Animals” zarzuciło weterynarzom spod Bydgoszczy złe traktowanie zwierząt. Zarzuty się nie potwierdziły. Oskarżeni chcą wytoczyć proces.
<!** Image 2 align=none alt="Image 179600" sub="Gawron Zdzisiu nie będzie latał. Zostanie w lecznicy na zawsze. Fot.: Nadesłane">
- Zostaliśmy oczernieni i tak tego nie zostawimy - mówi lekarz weterynarii Renata Nowicka, prowadząca w Kobylarni pod Bydgoszczą praktykę pod nazwą „Animal Patrol”. Nowicka i jej asystent Maciej Krzywdziński świadczą usługi lokalnym samorządom, polegające, między innymi, na odławianiu i leczeniu dzikich lub bezpańskich zwierząt, z których część trafia do lecznicy na kwarantannę, a potem wraca do naturalnego środowiska.
Irena Janowska, prezes Towarzystwa Pomocy Zwierzętom „Animals”, zjawiła się w Kobylarni 18 sierpnia z koleżanką, witając się słowami: „Byłyśmy w pobliżu. Jakże miałyśmy nie odwiedzić pani doktor?”. Jak mówi Nowicka, odwiedziny miały charakter koleżeńskiej wizyty. Panie obejrzały teren lecznicy, pytając o wyrzuconego z gniazda gawrona, o młode sarny, o drucianą siatkę, odgradzającą wybieg dla zwierząt od ruchliwej szosy.
<!** reklama>
- Nie wspomniały o zastrzeżeniach pod adresem mojej lecznicy - mówi Renata Nowicka. - Byłam zaskoczona, gdy dowiedziałam się, że napisały na mnie skargę do kilku instytucji - dodaje.
Kontrola Powiatowego Inspektoratu Weterynaryjnego niczego rażącego nie ujawniła. Stwierdzono, że warunki są prawidłowe. Jedyne zalecenie dotyczyło postawienia drewnianego płotu od strony szosy.
Ireny Janowskiej te ustalenia nie satysfakcjonują.
- Nie chodzi o to, że nie ma zastrzeżeń, ale brakuje norm, określających, jaki ma być wybieg dla sarenki. Wąski tunel, ani jednej gałązki, tylko żwirek? Jak taka sarenka ma się nauczyć skubać trawę? Napisałabym od razu do prokuratury, ale chodziło o gabinet weterynarii, więc skierowałam pismo do inspektoratu - upiera się przy swoim Irena Janowska. O tym, co się dzieje w Kobylarni, dowiedziała się przez telefon. - Ludzie mówili, że panuje tam bałagan.
- Ta pani nie ma pojęcia o chowie wolno żyjących zwierząt. Sarny były młode. Karmiliśmy je butelką. Miały też zapewnione siano i trawę - wyjaśnia Renata Nowicka.
- Pani Janowska otrzymała wyjaśnienia pokontrolne i ich nie oprotestowała - dziwi się powiatowy lekarz weterynarii, Zygmunt Gadomski. - Dla zwierząt dziko żyjących nie ma szczegółowych norm. Ważne, by były one humanitarnie traktowane, karmione i trzymane w odpowiednich warunkach - mówi Zygmunt Gadomski.
Okazuje się, że sprawa może mieć drugie dno, niezwiązane z sarenkami, lecz z ambicjami szefowej Towarzystwa Pomocy Zwierzętom „Animals”.
Niebawem zwierzęta z Kobylarni będą odbywały kwarantannę w nowym miejscu, ponieważ „Animal Patrol” otwiera w pobliżu ośrodek rehabilitacji dzikich zwierząt. Na 4 tys. metrów kwadratowych znajdą się wybiegi i woliery. Renata Nowicka mówi, że Irena Janowska interesowała się jej pomysłem, oferując bliżej nieokreśloną pomoc.
- Grzecznie podziękowałam, ale ta pani zjawiła się nieproszona i napisała na mnie paszkwil. Przykre jest to, że osoba podająca się za obrońcę zwierząt przeszkadza innym ludziom, którzy mają ten sam cel, co ona - dodaje Renata Nowicka, która zastanawia się nad wytoczeniem Irenie Janowskiej sprawy z powództwa cywilnego.