W dwóch bydgoskich szpitalach uniwersyteckich, jak informowaliśmy we wtorek, nadchodzi czas dyktatury menedżerów. Na taki czas najwyższy czas. Szpitale te przypominają ogromne lodówki, z których czereda domowników bierze, co chce - dopóki lodówka pełna. A kiedy pustoszeje, domownicy podnoszą larum, którego nie można puścić mimo uszu, bo wtedy cierpią goście, czyli pacjenci.
Na szpitalnych korytarzach zderzają się dwie prawdy: na zdrowiu nie można oszczędzać, oraz: nie można wydawać więcej niż się ma. Ordynatorzy często deklarowali przed kamerami, że leczenie jest dla nich pierwszoplanowym zadaniem, no to niech leczą, a pieniądze niech za nich liczy, i w pewnym zakresie też dzieli, oddziałowy menedżer. Nie wiem tylko, czy rolę liczykrupy powinna grać pielęgniarka oddziałowa, czy raczej ktoś, kto nie jest w służbowej zależności od ordynatora. Podejrzewam bowiem, że część ordynatorów może ciężko znieść taki podział władzy. Tym bardziej, że świat jest marnie urządzony i zwykle większy posłuch ma ten, kto trzyma kasę, niż ten, kto piękny rozumem i duchem. Podejrzewam zatem, że reakcje w rodzaju „Jak pani śmie!” lub „Pani chyba nie wie, czym to grozi” w pierwszym okresie nowego układu będą na porządku dziennym i nawet dwa lata, jakie pozostawiły sobie oba szpitale na przetrawienie reform, konfliktom nie zapobiegną. A jeśli tak, to może nie warto czekać dwa lata? Tym bardziej, gdy długi idą w setki milionów.
* * *
O tym, że miliony nie chcą czekać, zwłaszcza w służbie zdrowia, czytelnicy „Expressu” przekonali się zaledwie dwa dni po konferencji na temat restrukturyzacji bydgoskich szpitali uniwersyteckich. Napisaliśmy wtedy, że szpital Biziela ma pretensje do marszałka województwa o, bagatela, dziewięć milionów złotych. Są to pieniądze ponoć obiecane przez marszałka przy przekształcaniu szpitala w uniwersytecki w 2008 roku, a nieprzekazane do dziś. Podejmując ten temat, najwyraźniej wsadziliśmy kij w mrowisko, zamieniając je w ul. W ulu Zbigniew Sobociński, zastępca dyrektora szpitala Biziela, bzyczy na marszałka Całbeckiego, w imieniu marszałka wicedyrektorowi szpitala odbzykuje wicemarszałek Hartwich, przy okazji wsadzając żądło wojewodzie Bruskiemu. Dziś (patrz: strona 3) żądlenia ciąg dalszy. Miodu próżno szukać. Urząd Marszałkowski twierdzi, że pieniądze na rozwój dał. Szpital uważa, że pieniądze, owszem, dostał, ale nie na rozwój, lecz na oddłużenie, a więc z innej kupki. Tyle zrozumiałem. I jeszcze to, że Urzędowi Wojewódzkiemu, zdaniem wicemarszałka województwa, brakuje powagi.
<!** reklama>Po takich deklaracjach publiczność, czyli dwa miliony mieszkańców Kujawsko-Pomorskiego, może się czuć uświadomiona nie gorzej niż mędrzec Sokrates, który to wiedział, że nic nie wiedział. Dotychczas linia frontu była jasno wytyczona: tu PO, tam PiS, a tam SLD; tu Bydgoszcz, tam Toruń. W tej potyczce zaś PO (Sobociński, Bruski) żądli się z PO (Całbecki, Hartwich), a odgryzający się wojewodzie z Bydgoszczy i zastępcy dyrektora bydgoskiego szpitala w imieniu toruńskiego marszałka wicemarszałek Hartwich też jest z Bydgoszczy. Uwaga, pszczoły! Bzykajcie z głową, bo wyborcy się gubią.
* * *
Ciekaw jestem, w jakiej tonacji marszałkowski rój będzie bzykał, gdy dołączy do niego Józef Rogacki, były wojewoda, obecnie dyrektor leśnego parku w Myślęcinku. Z jednej strony z PiS, a z drugiej z Bydgoszczy, choć jeszcze parę lat temu z Kalisza. O przejściu Rogackiego do ula na razie tylko parkowe wróble ćwierkają. Ale głośno. Z tej przeprowadzki najmniej pewnie cieszyłaby się bydgoska „Gazeta Wyborcza”, która Rogackiego ma za wilka złego i uczyniła z niego oberszwarccharakter akcji pod hasłem „Ratujmy Myślęcinek”. Wici o odejściu Rogackiego z parku powitała zatem obszernymi spekulacjami, za co to Rogacki poleci. Głupio będzie, gdy się okaże, że był to kop w górę. Trzeba będzie rozpocząć kolejną akcję - „Ratujmy województwo”.