- Podnoszą czynsze do maksymalnego poziomu, nie robią remontów, uprzykrzają życie i szykanują - skarżą się najemcy lokali w bydgoskich kamienicach.
<!** Image 2 align=none alt="Image 179715" sub="Mieszkańcy kamienicy przy ul. Chodkiewicza chcą porozmawiać z właścicielami nieruchomości, ale pozostaje im pocztowa skrytka. Fot.: Tadeusz Pawłowski">
- Mój dom został przeznaczony do rozbiórki, nadzór budowlany stwierdził, że nie nadaje się do zamieszkania i grozi zawaleniem. Ale wziąłem się do roboty, co mogłem sam, to zrobiłem, włącznie ze spięciem klamrami murów i remontem dachu. Kosztów remontu nikt mi nie zwrócił. Za to ostatnio dostałem pismo o podwyżce czynszu do 12 złotych, podczas gdy maksymalna kwota to 12,97, a mieszkam w oficynie kamienicy. Chciałem, zresztą nie tylko ja, ale wszyscy lokatorzy, spotkać się z właścicielem i porozmawiać o naszych troskach i potrzebach, ale od pół roku mi się to nie udaje. Jedyny kontakt, który mamy ze spółką, która kupiła budynek, to skrytka pocztowa na Poczcie Głównej, a na pisma nikt nie odpowiada. Tymczasem idzie zima, mam chorą żonę i nie mogę podłączyć gazu w mieszkaniu, ogrzewamy się gazem z butli, koszt napełnienia jednej to 50 złotych, a starcza to na 3 dni. Jak z mojej renty mam za to płacić?- załamuje ręce pan Ryszard z ul. Chodkiewicza.
Pani Elżbieta od 30 lat mieszkała w kamienicy w centrum miasta. Dopóki nieruchomością zarządzała seniorka rodu, żyło się tam bardzo dobrze. Gdy władzę przejęli młodzi, dla lokatorów zaczęły się kłopoty. - Właściciele chcą mnie z mojego mieszkania wykurzyć, mimo że czynsz płacę regularnie. Miałam większe mieszkanie, ale po wyprowadzce moich synów nie było mi potrzebne, więc dobrowolnie oddałam dwa pokoje, zostawiając sobie jeden. Sytuacja jest napięta, czuję się prześladowana, właściciel szczuje na mnie swojego psa. Dopiero po interwencji straży miejskiej trochę się uspokoiło, ale nie mam wątpliwości, że to cisza przed burzą - mówi bydgoszczanka.
<!** reklama>
Inny właściciel kamienicy, mimo że chyli się ona ku upadkowi i grozi katastrofą budowlaną, postanowił jej nie remontować do czasu, aż lokatorzy sami się wyprowadzą. A za lokale zastępcze płacić nie zamierza.
Takich historii bydgoska lokatorska rzeczywistość zna więcej. Nie zawsze jednak musi tak być. - Zarządzamy w imieniu właścicieli kilkunastoma nieruchomościami w Bydgoszczy, nie mamy tam takich problemów. Każda ze stron - lokatorzy i właściciele budynków - ma swoje prawa. Jeśli są one respektowane przez wszystkich, to nie dochodzi do konfliktów - mówi Magdalena Marszałek, rzecznik ADM w Bydgoszczy.
Gdy jednak do nich dojdzie, to najemcy mają większy problem. Z kilku niegdyś prężnie działających organizacji ochrony lokatorów zostały wspomnienia. Miejska Komisja Mieszkaniowa jest od tego, by doradzać prezydentowi, a nie mieszkańcom. Prawnicy kosztują, a tych, którzy wyspecjalizowali się w sprawach mieszkaniowych, nie ma wielu. Pozostaje zgłoszenie się po pomoc do organizacji... właścicieli nieruchomości.