Chóry przyciągają tylko ludzi pozytywnie zakręconych, którzy każdą wolną minutę poświęcają na próby, a poza nimi segregują nuty albo pieką ciasta na zespołowe imprezy.
<!** Image 2 align=right alt="Image 35396" sub="„Akolada” miała być chórem małżeńskim. Z czasem wkradły się single">Dzień typowej chórzystki wygląda tak: rano - praca, po pracy - studia podyplomowe, po zajęciach - krótka wizyta w domu, obiad, wieczorem próba chóru. W tzw. międzyczasie trzeba załatwić sprawy rodzinne, wpaść na pocztę, zrobić zakupy, zdać zaległy egzamin. I tak w kółko. Przez lata.
Nigdy tak nie zaśpiewam
- Wyjście na próbę to dla mnie odruch, ale nic dziwnego, skoro w chórze „Vincentinum” śpiewam już 15 lat - mówi Beata Rytlewska, sopran. - Dawno temu ktoś namówił mnie, żebym wpadła na próbę. Pamiętam, że „Vincentinum” ćwiczyło akurat pod batutą pana Henryka Nawotki utwór Józefa Świdra „Czego chcesz od nas, Panie”. Zamurowało mnie. Chciałam stamtąd uciec. Pomyślałam, mój Boże, jak ci ludzie pięknie śpiewają. Ja chyba nigdy tak nie zaśpiewam. Ale z czasem zapoznałam się z repertuarem i wpadłam jak śliwka w kompot. Nie mogłabym żyć bez chóru, który dwa razy w tygodniu spotyka się w bydgoskiej bazylice mniejszej. Wszelkie zajęcia podporządkowywałam rytmowi występów, wyjazdów, prób. Zdarzało się, że na niedzielny koncert jechałam prosto ze szpitalnego dyżuru, byłam strasznie zmęczona, ale chciałam zaśpiewać. Często angażuję się w dodatkowe zajęcia, m.in., opiekuję się chóralną biblioteką, zdarzyło mi się też podrzucić sałatkę na świąteczne spotkanie towarzyskie, których nigdy nie opuszczam.
<!** reklama left>To szkoda, taki głos
- Mnie wyłowił z tłumu wiernych w Bazylice pewien chórzysta - opwiada Zygmunt Tyczyński, tenor z „Vincentinum”, lat ponad 80. - Stał obok mnie na mszy, słuchał jak śpiewam. Potem czekał przed kościołem. Zaczepił mnie i mówi: Panie, toż to szkoda, taki głos. Nie można go zmarnować. Był rok 1974. Przyszedłem na próbę, organista powiedział, że jestem tenorem. Właśnie zespół ćwiczył poważny repertuar: Haendla, Haydna. Na początku się obawiałem, ale jak ja to mówię, nie jestem gapami karmiony. Po kilku próbach już było dobrze. Do dziś śpiewam w bazylice, chociaż moi koledzy się już wykruszyli, minęło dużo czasu. Zawsze uważałem, że działalność w chórze to mój obowiązek. Przecież trzeba coś robić dla parafii. A poza tym, ja to lubię.
„Vincentinum” ma miłośników, którzy obrośli już legendą. Jeden z tenorów, ponad 80-letni pan, tak bardzo nie chciał się rozstać z zespołem, że gdy zaniemógł, podczas koncertów siadywał na krzesełku obok stojących chórzystów i wspierał ich swoim głosem. Pod kościół samochodem dowozili go przyjaciele.
Dzieci też zapisałam
- Mnie chodzi o to, żeby dobrze przeżyć swoje życie, dlatego śpiewam - tłumaczy Anita Nowicka, lekarz stomatolog, od pół roku alt w bydgoskim chórze „Akolada”. - Śpiewanie to nie tylko terapia, to moja wielka pasja. Dawno temu, przez dwa lata związana byłam z chórem operowym, a od 15 lat, dwa razy w miesiącu dojeżdżam na próby chóru działającego w Olsztynie. Teraz działam z „Akoladą”. Ludzie i w jednym, i w drugim zespole są bardzo ze sobą zżyci, często bawimy się na rozmaitych imprezach, prywatkach, ogniskach, koncertujemy także za granicą. Moje dzieci, Natalię i Pawła celowo zapisałam do szkoły muzycznej, bo chciałabym, żeby one także z muzyki uczyniły sens swojego życia.
Chór małżeński
„Akolada” miał być chórem małżeńskim. - Kilka lat temu zebrała się grupa przyjaciół, same małżeństwa - opisuje założycielka zespołu Renata Szerafin-Wójtowicz. - Postanowiliśmy założyć chór dla par. Początkowo spotykaliśmy się w prywatnych mieszkaniach, za każdym razem u kogoś innego. Sąsiedzi jakoś się nie skarżyli. Dlaczego właśnie małżeństwa? Chodziło o to, żeby próby nie rozdzielały rodzin, żeby żony były razem z mężami i vice versa. Podczas spotkań bywały obecne dzieci. Tworzyliśmy jedną wielką rodzinę. Potem to się trochę zmieniło. Znaleźliśmy sobie miejsce w Przedszkolu Sztuki „Źródełko” przy ul. Darłowskiej. Doszły do naszego składu „pojedyncze” sztuki małżeństw, same panie, panowie. Śpiewają z nami muzycy, lekarz, informatyk. Cieszę się, że pod moją batutą znaleźli się także moi byli uczniowie ze szkoły muzycznej w Toruniu. Aktualnie poszukujemy nowych chętnych do śpiewania z „Akoladą”. Zamierzam poszerzyć skład. Czasem dzielimy się na osiem głosów i bywało, że w jednym śpiewały zaledwie dwie osoby. Gdy którejś z nich coś wypadło, nie mogła przyjść, wtedy przeżywałam horror, że coś nie wyjdzie, że nie zbierzemy składu. Na szczęście przed występami mocno się mobilizujemy.