Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chamy, damy i "žWęgliszek"

Jarosław Reszka
Jarosław Reszka
Parę tygodni temu wrzawę wywołały badania, podczas których socjolodzy z Wyższej Szkoły Gospodarki dociekali kulturalnych aspiracji bydgoszczan. Badania sfinansowało Narodowe Centrum Kultury.

<!** Image 2 align=none alt="Image 186130" sub="Kawiarnia artystyczna „Węgliszek” wkrótce idzie pod młotek /Fot. Tymon Markowski"><!** Image 1 align=left alt="http://www.nowosci.com.pl/img/glowki/reszka_jaroslaw_powazny.jpg" >Parę tygodni temu wrzawę wywołały badania, podczas których socjolodzy z Wyższej Szkoły Gospodarki dociekali kulturalnych aspiracji bydgoszczan. Badania sfinansowało Narodowe Centrum Kultury. Wytypowano dwustu bydgoszczan z Fordonu i tyluż ze Śródmieścia. Pytano, m.in., o to, czy mają pieniądze na kulturę, jak zdobywają informacje o imprezach w mieście oraz jakie instytucje powinny być miejskim symbolem kultury.

<!** reklama>Następnie na wspólnym posiedzeniu radnych miejskich i wojewódzkich w pałacu w Ostromecku z prezentacji socjologów można było się dowiedzieć, że badana grupa osób za miejski symbol kultury uważa głównie operę, bo „tam chodzą bogacze”. Stary Rynek jest także symbolem, z wyjaśnieniem - bo „tam jest piwo”. Oczywiście padały też głębsze uzasadnienia, ale do mediów przebiły się najgłupsze.

Radni równie zgodnie, co efektownie nie posiadali się z oburzenia. Obraz bydgoszczan, wyłaniający się z prezentacji, nazwano „tragicznym i mijającym się z prawdą”, same wyniki zaś „niesprawiedliwymi” - tak jakby obrazy i wyniki same mogły kłamać i łamać zasady sprawiedliwości. Kamyczek do ogródka badaczy wrzucono też otwarcie, kwestionując metodologię badań: „Być może inaczej należałoby dobrać grupę badawczą?”. Co tak naprawdę poruszyło bydgoskich samorządowców, odsłaniają dopiero słowa, jakimi podsumowała spotkanie w Ostromecku jego organizatorka, radna wojewódzka Elżbieta Krzyżanowska: „Staramy się spotykać z lokalnymi samorządami i pokazywać radnym działania zmierzające do budowania kultury.

Byliśmy w Bydgoszczy, niebawem jedziemy do Inowrocławia i Mroczy. Każdy samorząd pokazuje się z jak najlepszej strony, to oczywiste. Bydgoszcz miała być ważnym miejscem jako stolica województwa”. A więc nie chodzi tu o prawdę i sprawiedliwość, tylko o reputację i promocję miasta. O to, żebyśmy dobrze wypadli na tle innych. Tylko że w takim wypadku do roboty trzeba wynająć nie naukowców, lecz piarowców - speców od kreowania wizerunku.

Zastanawiam się, czy o prawdziwym wizerunku bydgoszczan jako odbiorców kultury powinna świadczyć pełna opera podczas spektakli Bydgoskiego Festiwalu Operowego czy bardziej frekwencja na widowni podczas dwudziestego przedstawienia „Lakme”. Festiwale - wiadomo - gromadzą równie wielu miłośników sztuki, co snobów i notabli, których profesja zmusza do pokazywania się publicznie (polityków czy wysokich urzędników).

Nie chcę się wymądrzać na temat opery, bo słabo się na niej znam. Swobodniej czuję się w kinie. Przed tygodniem, w piątkowy wieczór, wybrałem się do Cinema City na seans „Artysty”. Był to drugi weekend tego filmu na polskich ekranach, na dwie doby przed rozdaniem Oscarów, do których „Artysta” był nominowany w dziesięciu kategoriach. Mimo to grano go już tylko na dwóch seansach, w tym jednym w południe, i w najmniejszej sali w multipleksie, na jakieś 40 osób. Myślą państwo, że wszystkie miejsce zostały zajęte? Bynajmniej.

Mniej więcej po kwadransie seansu do ciemnej sali wkroczył jakiś starszy dżentelmen, chyba z obsługi kina, i tubalnym głosem zaczął łajać za hałasy publikę z pierwszego rzędu. Poczułem się jakby wehikuł czasu przeniósł mnie do kina „Młodość” na starych Kapuściskach. Różnica była tylko taka, że dawno temu na Kapuściskach nikt z obsługi nie rozdarłby tak gęby na publikę, bo za chwilę niechybnie by w tę gębę oberwał. A swoją drogą, ciekaw jestem, ilu widzów, poza towarzystwem artystycznej adoracji wzajemnej, ściągać będą pokazy ambitnego kina repertuarowego, które na inaugurację nowej siedziby obiecało nam szefostwo Miejskiego Centrum Kultury. Na chwilę zadumy zasługuje też „Węgliszek”.

Pamiętam efektowne narodziny tej kawiarni i wiele ciekawych, różnorodnych imprez, jakie się tam odbywały. Gdy zaś teraz poprosiłem fotoreportera o w miarę aktualne zdjęcie z wydarzenia w „Węgliszku”, ten odparł: „Wiesz, poza szopką Prussa myśmy tam dawno nic nie pstrykali”. Ale czy to wina samego „Węgliszka”, który chyba za karę idzie pod młotek? Jakoś nie chce mi się wierzyć, że miasto rzeczywiście dopilnuje, by nowy gospodarz kawiarni zachował jej artystyczny charakter. Tak jak nie wierzę, by na ulicy Marcinkowskiego, daleko od weekendowych szlaków bon vivantów, można było wyhodować nowego „Węgliszka”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!