https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Całkiem inny wymiar szczęścia

Jacek Kiełpiński
Nie pamięta okresu, gdy normalnie chodziła. Prześladują ją za to przerażające lęki rodem z obozu w Linz, do którego trafiła mając cztery lata. Jednak swą niepełnosprawność Genowefa Gregorczyk oswoiła, uprawia sporty, haftuje dzieła sztuki, monitoruje osiedle, jest dumna z wnuków i pełna energii.

Nie pamięta okresu, gdy normalnie chodziła. Prześladują ją za to przerażające lęki rodem z obozu w Linz, do którego trafiła mając cztery lata. Jednak swą niepełnosprawność Genowefa Gregorczyk oswoiła, uprawia sporty, haftuje dzieła sztuki, monitoruje osiedle, jest dumna z wnuków i pełna energii.

<!** Image 2 align=right alt="Image 154368" sub=" - Jestem szczęśliwa - zapewnia Genowefa Gregorczyk. Osoby w mojej sytuacji zdrowotnej są najczęściej samotne. Ja mam rodzinę, wspaniałe dzieci i wnuki. / Fot. Grzegorz Olkowski">„Zapalenie przednie rdzenia kręgowego, niedowład wiotki kończyn dolnych” - tak brzmi przerażająca diagnoza lekarska. Powikłania jak w chorobie Heinego-Medina. Na co naprawdę chorowała jako dziecko i jak ją leczono w Austrii podczas wojny - nigdy się nie dowiemy. Wiele jednak wskazuje na to, że Genowefa Gregorczyk z Torunia została ofiarą eksperymentów medycznych.

- Paniczny strach. Z dzieciństwa pamiętam tylko straszne sceny - podkreśla. - Jesteśmy w łaźni i leją na nas na zmianę: bardzo gorącą i lodowatą wodę. Rodzice zasłaniają dzieci. Ludzie tratują się nawzajem. Szkoda, że nie mam wspomnień szczęśliwego dzieciństwa. A może dobrze? Bo łatwiej pogodzić się z niepełnosprawnością, gdy nie pamięta się, jakie to uczucie biegać i skakać swobodnie.

Ból nie do wytrzymania

Do obozu przejściowego w Linz wywieziono z Lubania pod Włocławkiem całą jej rodzinę w 1944 roku. Spanie na siennikach leżących na ziemi, ścisk, wszy i głód. Stamtąd rodzina trafiła do bauera. Rodzice ciężko pracowali w lesie i przy krowach.

<!** reklama>- Czasem udało się im ukraść trochę mleka dla nas - starszego brata, dla mnie, a w końcu i najmłodszego Józefa, który się w tych warunkach urodził - wspomina. - Kiedyś, gdy rodzice wrócili po całym dniu pracy, zastali mnie leżącą pod łóżkiem, całą rozpaloną. Wtedy obowiązywał przepis, że każde chore dziecko musi natychmiast trafić do szpitala, by nie zarazić innych.

Szpital w Haslach jest dziś domem starców. Jego kierownictwo zapewnia, że całą dokumentację medyczną z tamtego okresu zniszczono. Ona spędziła tam pół roku, a pamięta tylko dziwne kąpiele wywołujące lęk. - Jakaś kobieta wrzucała coś do wody, a ta stawała się... kolorowa - zapewnia. - Wojna zmierzała ku końcowi. Rodzice usłyszeli pogłoskę, że polskich pacjentów szpitala mają usypiać. Przekupili sprzątaczkę i wykradli mnie. Wtedy już byłam w fatalnym stanie - miałam praktycznie sparaliżowane nogi i niedowład rąk. Jakiś czas potem pierwszym transportem ruszyliśmy do Polski.

<!** Image 3 align=left alt="Image 154368" sub="Genowefa Gregorczyk zaliczyła większość Biegów Solnych w Ciechocinku. Wielokrotnie wygrywała wśród kobiet. / Fot. Archiwum">Kolejne wspomnienie: ponadmiesięczna podróż pociągiem na odkrytych platformach, pożar ostatnich wagonów z amunicją, eksplozje i odłączenie wagonów tuż za platformą zajmowaną przez jej rodzinę. - Ci, którzy jechali za nami - najpewniej nie przeżyli - tłumaczy. - Zostali poświęceni przez konwojujących nas Rosjan. Dzięki temu nam się udało. Ale nie wszystkim. Pamiętam mamę próbującą przegotować wodę na budyń dla maleńkiego Józefa. Gdy tylko pociąg stawał, robiła z cegieł palenisko przy torach, zbierała drewienka i rozpalała ogień. Najczęściej pociąg ruszał, nim się mleko zagotowało. Józef zmarł z wycieńczenia podczas tej drogi.

Wrócili do Lubania. Ich dom był w ruinie. Zaczynali wszystko od początku dzięki pomocy sąsiadów. - Wtedy nie było wózków inwalidzkich, byłam praktycznie unieruchomiona. Pomagałam jednak rodzicom przy wykopkach - zapewnia. - Przesuwałam się na pupie i kolanach, wybierałam ziemniaki. Potrafiłam też siedząc na drzewie zbierać wiśnie. Chciałam być przydatna.

Zaczął się okres szpitalny. W Bydgoszczy próbowano prostować jej nogi na siłę. - Ból był nie do wytrzymania - wspomina. - Potem w Warszawie rozciągano moje przykurcze, łamano mi kości, próbowano je odpowiednio ustawiać. Przeżyłam kilkanaście operacji. Poznałam wreszcie aparaty ortopedyczne do chodzenia i kule pachowe. Zaczęłam się jakoś poruszać. Tak przy okazji, wysokie kule pachowe bywają czasem wygodniejsze od krótkich „szwedek” do łokcia, bo jak się dobrze ustawić, to można wspierając się na nich krowy doić.

<!** Image 4 align=right alt="Image 154368" sub="Jeden z gobelinów Genowefy Gregorczyk, prezentowany na Przeglądach Twórczości Artystycznej Niepełnosprawnych / Fot. Grzegorz Olkowski">Ostra jazda na wózku

Podczas rehabilitacji w Konstancinie, już jako dorosła osoba, miała pierwszy kontakt ze szkołą - dwa razy w tygodniu po godzinie matematyki i polskiego. Wcześniej liczenia i pisania uczyła ją matka. - Największe szczęście mnie spotkało, gdy zdałam do szkoły średniej dla niepełnosprawnych we Wrocławiu. Zaliczyłam tam czteroletnie technikum ekonomiczne. Rygor panował straszny - o godzinie 22 gasili światło, dlatego wstawałam o 3 rano i uczyłam się na korytarzu. Chciałam, by bliscy byli ze mnie dumni, nie mogłam ich zawieść. Tam poznałam przyszłego męża, Jana. On był kierownikiem szkolnej kawiarenki, ja udzielałam się w spółdzielni uczniowskiej. Praca społeczna nas połączyła.

W tamtych czasach obowiązywały przydziały pracy. Ją skierowano do spółdzielni inwalidów „Odrodzenie” w Toruniu. Mąż po pół roku także znalazł tam pracę. Mieszkali najpierw na pokoju, potem - dwupokojowym mieszkaniu. - W dziale socjalnym praca była bardzo ciekawa. Zajmowaliśmy się sytuacją naszych pokrzywdzonych przez los pracowników. Nawet miałam iść na odpowiednie studia, ale... zaszłam w ciążę. I wszystko się zmieniło.

Wybrała pracę chałupniczą - zgrzewanie worków foliowych. Wstawała wcześnie rano, by wykonać część dziennej normy nim obudzi się syn. - Dziecko nie powinno, moim zdaniem, odczuć, że mama jest niepełnosprawna. Wszystko można zrobić, gdy się chce i ma pomysł, jak to wykonać. Korzystając z moich „kajdanów”, to jest aparatów na nogi, wchodziłam na stół i myłam okna. Gdy po ośmiu latach urodziła się córka, wykonałam ten duży gobelin wiszący na ścianie. To na jej cześć. Wtedy też zaczynałam zajmować się sportem. Tak, tak - sportem. Strzelałam z kbks-u, potem jeździłam ostro, sportowo na wózku. Zaliczyłam większość Biegów Solnych w Ciechocinku. Wielokrotnie wygrywałam wśród kobiet.

Największe moje radości

Co może jeszcze osoba niepełnosprawna? Monitorować swoje osiedle. Ma w domu podgląd kamer i dzwoni do Centrum Zarządzania Kryzysowego, gdy widzi coś niepokojącego. Gregorczykowie są też działkowcami. Pani Genowefa pieli, sadzi, podlewa. Teraz, po powodzi, marzy o doprowadzeniu ogrodu na Rudaku do poprzedniej świetności.

- Ogród i robótki ręczne, czyli haftowanie prac prezentowanych na Ogólnopolskich Przeglądach Twórczości Artystycznej Niepełnosprawnych, oraz kartek okolicznościowych i medali sprzedawanych w trakcie kiermaszy w Muzeum Etnograficznym, to największe moje radości - podkreśla. - Dlatego, gdy wykryto u mnie narastające zwyrodnienie barków, prawie się załamałam. Wiem, że pomóc może ruch, byle nie przesadzić. Chcę dalej startować w Biegach Solnych, choć wielu mnie przestrzega, by tego już nie robić.

Jakby mało było problemów z niepełnosprawnością, pojawiły się inne poważne choroby. Od osteoporozy, przez arytmię serca, choroby jelit, liczne guzy... - Jak smakuje wiele polskich potraw musiałam zapomnieć - przyznaje. - Ale żyję - natychmiast dodaje.

Dziś jak najrzadziej korzysta z aparatów ortopedycznych, bo coraz bardziej ją ranią. Niezbędne są tylko wtedy, gdy wychodzi z domu. Opuszcza wózek domowy, idzie w aparatach i o kulach do garażu, siada na wózek miejski i rusza ostro w miasto.

- Nie umiem jeździć wolno. Lubię szybkość. Wypadku jeszcze nie miałam, choć kiedyś w Ciechocinku prawie upadłam razem z wózkiem na twarz, gdy zjeżdżałam ze schodów. Ale podparłam się ręką i wyszłam bez szwanku.

Pytanie o swoją definicję szczęścia uprzedza sama. - Jestem szczęśliwa. To oczywiste. Osoby w mojej sytuacji zdrowotnej są najczęściej samotne. Ja mam rodzinę, wspaniałe dzieci i wnuki, z których jestem dumna. I ciągle mam dziesiątki zajęć. Nadal fascynuje mnie kombinowanie, jak zrobić coś, co wydaje się niemożliwe. Przykład? Jak zetrzeć kurz wysoko ze ściany? Jadę do łazienki, biorę drążek do podciągania zainstalowanej tam suszarki, owijam go szmatą i biorę się do roboty. Zawsze jest jakiś sposób, trzeba tylko chcieć go znaleźć, mieć zapał. I to już jest szczęście.

Wybrane dla Ciebie

Deregulacje przyjęte. Uproszczenia dla przedsiębiorców i podniesienie limitu VAT

Deregulacje przyjęte. Uproszczenia dla przedsiębiorców i podniesienie limitu VAT

Akcja na dworcu PKP Bydgoszcz Główna w Bydgoszczy. Ewakuowali 40 osób

Akcja na dworcu PKP Bydgoszcz Główna w Bydgoszczy. Ewakuowali 40 osób

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski