Latem 1923 roku w bydgoskiej prasie pojawiły się ogłoszenia skierowane do pobierających renty państwowe inwalidów wojennych. Celem „ulżenia ich doli oraz oddania im należnej czci za ich poświęcenie dla ojczyzny” trzej panowie S. założyli w Bydgoszczy Polski Bank Parcelacyjny. Celem jego działania miał być wykup ziemi i jej parcelacja pomiędzy inwalidów, a także „wykup osad likwidacyjnych i anulacyjnych oraz typowe operacje finansowe”.
35 lat temu otwarto drugi "Peweks" w Bydgoszczy
Założyciele banku weszli w kontakt z różnymi związkami inwalidów i objeżdżali kolejno wszystkie większe miasta Polski, wygłaszając płomienne prelekcje na zebraniach, obiecując - najczęściej chorym i biednym ludziom - prawdziwe „złote góry”. Na liście planów snutych przez przedsiębiorczych bankowców znalazła się budowa specjalnych osad w atrakcyjnych miejscach kraju, polecali także uczestnikom ich programu działki, domy i wille z ogrodem, a nawet własne kawałki lasu i jeziora...
Jeden tylko był warunek stawiany przez założycieli banku: chętni na te wszystkie dobra i udział w akcji parcelacyjnej musieli pozwolić bankowi na „skapitalizowanie” swoich rent. Innymi słowy - na ich przepisanie na konto banku, do którego dożywotnio miały wpływać.
Oczywiście, większości wojennych weteranów nie było stać na pozbycie się jedynego źródła środków do życia, jednak znalazła się grupka osób posiadających, poza państwową rentą, także inne źródło dochodu. I oni „weszli” w ten interes.
Przez dwa lata prowadzenia intensywnej kampanii propagandowej takich osób udało się założycielom banku znaleźć kilkaset, w tym było niemałe grono bydgoszczan.
Trzej panowie S. po założeniu banku zaczęli prowadzić tryb życia, który niektórzy określali mianem „hulaszczego”. W miarę, jak skupywali coraz więcej rent i coraz większy dochód wpływał na konto Polskiego Banku Parcelacyjnego, poczynali sobie coraz śmielej. Już nie tylko większość wieczorów spędzali w luksusowych lokalach i kabaretach, ale nawet wybierali się co jakiś czas do Wolnego Miasta Gdańsk, do „Sopotów”, jak wówczas mówiono, aby tam trwonić gotówkę w kasynie.
Dogadałbyś się z prapradziadkiem?
Tymczasem inwalidzi, którzy zrezygnowali ze swoich rent coraz natarczywiej zaczęli dopominać się swoich wymarzonych parceli. Kiedy okazało się, że bankowcy wciąż sprawę odwlekają, zawiadomiono policję. Ta natychmiast przystąpiła do przeprowadzenia rewizji. Okazało się, że wszystkie dokumenty świadczące o staraniach o przydział czy nadanie ziemi były fikcyjne. Podobnie było z wszelkimi rozmowami z „wyższymi czynnikami” prowadzonymi na oczach klientów. Telefony w biurze w ogóle nie były podłączone do sieci! Fałszywy był też rejestr wpłat i wydatków banku.
Na wieść o wpadce jeden z założycieli zbiegł za granicę. Dwóch po dłuższych poszukiwaniach udało się ująć w Poznaniu.
W trakcie sądowego procesu okazało się, że panowie S. mieli silne poparcie „u samej góry” i tylko dlatego tak swobodnie mogli działać. Posiadali też dobrych adwokatów. W pierwszym procesie przed bydgoskim sądem obydwaj bracia S. zostali uniewinnieni. Na rozprawę rewizyjną doprowadzono jednak już tylko jednego z nich, bo drugi też „prysnął” za granicę. Ostatecznie Stefan S. został skazany na 2,5 roku ciężkiego więzienia za wyłudzenie kilkuset tysięcy złotych. Sąd zobowiązał go też do zwrotu pieniędzy, czego naiwni inwalidzi nie doczekali...
Piękne sportsmenki z bydgoskich klubów [ZDJĘCIA]