Po co bić czy kopać, skoro zostają siniaki? Lepiej dręczyć, maltretować psychicznie, zaszczuwać i kpić. Ofiara jest tak samo znękana, a dowodów przemocy brak.
<!** Image 2 align=none alt="Image 156519" sub="Bójki w szkołach zdarzają się już rzadziej. Młodzi ludzie znaleźli inne formy maltretowania swoich rówieśników. Popularne stały się szkalujące i ośmieszające wpisy w Internecie, zdjęcia czy filmy nagrane telefonem komórkowym / Collage Milena Wojtkowiak">Takie formy przybiera dziś szkolna agresja, bo młodzież jest coraz bardziej świadoma konsekwencji, które niesie ze sobą zwykła bójka. Przepychanki na boisku, podtapianie w toalecie czy ustawka po lekcjach mogą skończyć się dozorem kuratorskim i zostawić trwały ślad w papierach. Co inteligentniejsi rezygnują więc z agresji fizycznej na rzecz psychicznego nękania. Nie oznacza to oczywiście, że do walk na gołe pięści w ogóle nie dochodzi, ale są one rzadsze. Dziś bronią stają się Internet, telefony komórkowe z kamerami czy blogi.
Chciałam się zabić
O ich sile w ubiegłym roku przekonała się uczennica technikum w powiecie toruńskim. Niewysoka, skromna, pochodzące ze wsi pod Lipnem.
<!** reklama>- Już w pierwszej klasie zawiązała się przeciwko mnie opozycja. Dwie koleżanki i jeden kolega szydzili z wszystkiego, co robiłam. Wystarczyło, że pojawiłam się na korytarzu, a oni już płakali ze śmiechu, wytykali mnie palcami. W końcu ta niechęć udzieliła się większości klasy - opowiada dziewczyna. - Bolało ich chyba, że traktuję szkołę poważnie, że się uczę, a nauczyciele mnie lubią.
Wreszcie zrodził się pomysł, by stworzyć internetowy dziennik, w którym na bieżąco opisywana będzie znienawidzona przez klasę koleżanka.
- Dowiedziałam się o tym dopiero po miesiącu. Kiedy przeczytałam wpisy, chciałam się zabić. Przecież ja im nic nie zrobiłam, a oni kpili ze mnie tak boleśnie - z trudem wspomina dziewczyna. Dziś już nie chodzi do tamtej szkoły. A jej oprawcy? Dostali nagany od dyrekcji i przeszli cykl obowiązkowych spotkań z pedagogiem.
Bo psuje im średnią
Wojtek - dzięki protekcji ojca - dostał się do jednego z najlepszych ogólniaków w Bydgoszczy. Gdyby mógł decydować sam, nigdy by go nie wybrał. Wiedział, że jest za słaby do takiej szkoły. Od samego początku ruszył wyścig szczurów. Ostro rywalizowały między sobą nie tylko klasy, ale również poszczególni uczniowie. Wojtek zaczął odstawać od reszty i coraz częściej słyszał od kolegów, że psuje im średnią. W końcu dopadli go w toalecie, przycisnęli do ściany i zagrozili, że pobiją.
- Usłyszałem, że jestem parszywym kundlem i do nich nie pasuję. Tylko te słowa nadają się do powtórzenia, reszta brzmiała znacznie gorzej - mówi chłopak. Wtedy Wojtek stracił rok. Od września poszedł do innego ogólniaka. Dziś przygotowuje się do matury.
Andrzej stał się ofiarą plotki. Powiedział jednemu z kolegów w nowej szkole, że kiedyś trenował boks. Tak naprawdę się przechwalał, bo był zaledwie na kilku treningach. To jednak wystarczyło, by po szkole rozniosło się, że w pierwszej klasie jest bokser.
Etykieta kapusia
Chłopak niemal codziennie musiał odmawiać tym, którzy chcieli się z nim zmierzyć „dla sportu”. Kolegów w zawodówce mocno irytowała ta jego bierność, więc postanowili Andrzeja sprowokować. Pewnego jesiennego popołudnia zaczaili się na niego na przystanku niedaleko szkoły. Napadli na niego całą grupą z okrzykiem „broń się”. Andrzej próbował, ale przecież nie był żadnym bokserem. Koledzy złamali mu żebra i nos, wybili jedynkę. Dwóch dostało nadzór kuratora, jednego wydalono ze szkoły. A Andrzej ma jeszcze rok, żeby zdobyć upragniony zawód. Nie ma lekko, bo przylgnęła do niego etykietka kapusia.