<!** Image 1 align=left alt="Image 14493" >Już grubo przed Nowym Rokiem symbol starego roku, wojewoda Romuald Kosieniak, pożegnał swój dwór i zajął się poszukiwaniem nowego zajęcia. Gdzieś tam witał się z gąską, ale w końcu gąskę schrupali inni, bo w porę nie pojawił się nikt, kto zluzowałby go w bydgoskim „Pałacu Namiestnikowskim”. Po paru tygodniach wyczekiwania Kosieniak, z poczucia obowiązku czy z nudy, zaczął więc znów z większą werwą zajmować się reprezentacją nieswojego już w końcu rządu w terenie. A wokół jego fotela wciąż widać tylko dziwne drgawki. Za faworyta długo uchodził Michał Jagodziński. Przedwczoraj jednak z posła PiS Antoniego Mężydły wyciekło, iż Jagodziński jest passe i generalnie Warszawie nie spodobał się żaden z wytypowanych kandydatów. Na wojewodę łowy z nagonką czas więc zacząć od początku. Pierwsi nazwiskami wystrzelili dziennikarze. Czy celnie? Odpowiedział na to w pewnym stopniu „ustrzelony” przez „Gazetę Pomorską” Jan Rulewski: „Jeśli wcześniej skreślono mnie z listy kandydatów PiS na senatora, uważam to po prostu za nierealne”. Z tych maratońskich podchodów można oczywiście wyciągnąć oklepany wniosek o słabych kadrach PiS. Ale nie tylko. Wojewodowanie dla ambitnej, spełniającej się w życiu jednostki wcale nie musi być atrakcyjnym zajęciem. Po pierwsze, świecić jej przyjdzie światłem odbitym „silnych ludzi” PiS w Warszawie. Po drugie, rzetelne wypełnianie obowiązków wojewody nie musi stać się kluczem do kariery. Trzeba będzie kruszyć lokalne układy, pilnować wykonania nie zawsze najmądrzejszych decyzji centrali. I po kolejnych wyborach złoty sen namiestnika może prysnąć jak bańka mydlana. Kto wie, na jak długo. Dlatego bójcie się, ludzie światli, telefonu. Bo a nuż odezwie się w nim łowca wojewodów z PiS.
Bójcie się telefonu

Już grubo przed Nowym Rokiem symbol starego roku, wojewoda Romuald
Kosieniak, pożegnał swój dwór i zajął się poszukiwaniem nowego zajęcia.