O wielkim szczęściu może mówić starsza kobieta, która w poniedziałek rano, idąc nadbrzeżem Brdy, poślizgnęła się i wpadła do rzeki. Tonącą, na oko siedemdziesięcioletnią kobietę, o godz. 8 na wysokości klubu Trip, niedaleko mostu Bernardyńskiego, zobaczył pan Maciej Grzelak. - Jechałem rowerem z domu na Bartodziejach do pracy. Usłyszałem jakieś dziwne odgłosy dochodzące z rzeki. Zwolniłem, rozejrzałem się i zobaczyłem wołającą o pomoc starszą kobietę, która się topiła - relacjonuje.
Pan Maciej zadzwonił pod numer alarmowy i wskoczył do lodowatej rzeki ratować kobietę. - Za pierwszym razem nie dałem rady chwycić tonącej pani, ponieważ była za daleko od brzegu, a prąd szybko zaczął znosić ją w kierunku mostu Uniwersyteckiego. Wyszedłem na brzeg, podbiegłem chodnikiem kilkaset metrów i ponownie wskoczyłem do wody. Drugie podejście było skuteczniejsze, bo prąd rzeki w tym miejscu był mniejszy. Bardzo pomógł mi mężczyzna odśnieżający chodnik. Wziąłem od niego łopatę. Kobieta chwyciła się jej i tak udało nam się wspólnymi siłami wyciągnąć ją na brzeg - opowiada.
Gdy kobieta była już bezpieczna na brzegu, na miejsce zdarzenia dotarli ratownicy z bydgoskiego pogotowia. - Kobiecie podano ciepłe napoje, owinięto ją kocami i przewieziono do Wojskowego Szpitala Klinicznego. Dzięki szybkiej interwencji pana Macieja, nic poważnego jej się nie stało. Kobieta była lekko wychłodzona, ale nie wpadła w hipotermię, nie miała także urazów ciała. Gdyby spędziła w wodzie kilka minut dłużej, kto wie, jak cała historia by się zakończyła. Panu Maciejowi należą się duże słowa uznania - mówi Krzysztof Wiśniewski, rzecznik bydgoskiego pogotowia ratunkowego.
Pan Maciej Grzelak nie czuje się bohaterem. - To był mój obowiązek. Każdy człowiek zrobiłby to samo na moim miejscu - mówi skromnie.