Ponad milion Polek nie może zajść w ciążę. Biegają po lekarzach, cierpią, płacą ciężkie pieniądze, aby móc do serca przytulić długo wyczekiwane dziecko. Dla niektórych jedyną szansą jest zapłodnienie pozaustrojowe.
<!** Image 2 align=middle alt="Image 35864" sub="Rys. Łukasz Ciaciuch">„Para jak malowanie” - mówili o Małgosi i Michale znajomi. Po roku małżeństwa młodzi pomyśleli, że pora na dziecko. Pojechali na wakacje, no i stało się. Radość nie trwała długo: ciąża pozamaciczna, operacja. Małgosia przechodziła kolejne zabiegi udrożnienia jajowodów, z nadzieją na dziecko. Śmiech ją ogarnia, gdy przypomni sobie seks uprawiany niemal z zegarkiem w ręku, aby złapać „ten” moment.
Wynik jak wyrok
- W końcu pogodziłam się z losem, zaczęliśmy rozważać adopcję. Kiedy dojrzeliśmy do tego, by powiedzieć „tak”, znajomy lekarz podsunął myśl o zapłodnieniu in vitro - wspomina Małgosia.
Marta i Jacek robili kolejne podyplomowe studia. Podczas rutynowej kontroli ginekolog zdziwił się: nie stosuje antykoncepcji, a ciąża się nie „przytrafiła”, zlecił obojgu badania. Wynik brzmiał jak wyrok: najmniejszych szans na ciążę, plemniki są zbyt słabe, jedynym ratunkiem jest in vitro. Dotąd macierzyństwo nie było dla Marty sprawą życia i śmierci, ale serce zabolało, gdy zrozumiała, że nie zaplanuje tak jak przyjaciółka, niemal do dnia, narodzin dziecka.
Metoda IVF, czyli in vitro (łac. w szkle), z założenia jest prosta. Po stymulacji jajników, pobiera się rozwijającą się komórkę jajową, dodaje plemniki, doprowadza do zapłodnienia poza ustrojem kobiety, a zarodek umieszcza w jamie macicy.
- Niestety, po drodze czyha mnóstwo pułapek - mówi prof. Wiesław Szymański, kierownik Katedry i Kliniki Położnictwa, Chorób Kobiecych i Ginekologii Onkologicznej Collegium Medicum UMK w Toruniu, z którego pomocą, po zastosowaniu IVF, urodziło się 30 dzieci. - Główne niepowodzenia dotyczą implantacji zapłodnionego jaja w jamie macicy, gdyż w tym procesie bierze udział bardzo wiele nieznanych jeszcze czynników.
Małgosia jechała do białostockiej kliniki w dobrym nastroju. - Jeśli się nie uda, świat się nie zawali, adoptujemy - myślała. Pierwsza wizyta to były przygotowania, kolejna - zabieg.
- Po transferze jajeczka trzeba było kilka godzin poleżeć, kobiety bały się kaszlnąć, oddychać, żeby nie wypłynęło - opowiada Małgosia. - Niektóre były tu po raz czwarty, piąty i ciągle żyły nadzieją, choć lekarze odradzali już kolejne próby.
<!** reklama right>Powrót do domu. Nieznośne oczekiwanie. Zrobiła test ciążowy. Wynik dodatni. - Wierzyć nam się nie chciało, tak za pierwszym podejściem?! Może test niedobry? Kupiłam kolejny. Szał radości, ciąża! - wspomina - Urodziłam bez powikłań wspaniałego chłopaka.
Marta, lat 35, wie niemal wszystko o metodach, klinikach, lekarzach: - Świetnym źródłem informacji jest internetowa strona Stowarzyszenia „Nasz Bocian”. Pomaga ustrzec się przed lekarzami, którzy naciągają, proponują najdroższe leki.
Ginekolog skierował ją do publicznej kliniki w Poznaniu. Bez efektu, potem próbowali u tego samego lekarza, w prywatnej. Też nic. Odpuścili: Marta chciała odpocząć od hormonów, bolesnych zastrzyków. No i brakowało pieniędzy, wydali ponad 14 tys. zł. Gdy stanęli finansowo na nogi, ponowili próbę, tym razem w Białymstoku.
Ostatnia deska ratunku
Koszmar przygotowań do zabiegu: po lekach Marta miała uderzenia gorąca, budziła się z płaczem w nocy, żyły pękały od częstego pobierania krwi. Ale święcie wierzyła, że tym razem się uda. - Lekarze wstrzyknęli plemnik męża do jajeczka, rok temu urodził się Jaś, prześlicznie został wyrobiony - śmieje się Marta. - Tyle tam kobiet, bałam się, że pomieszają jajeczka. Ale gdy zobaczyłam jego paluszki u stóp, nie miałam wątpliwości. Takie mają mężczyźni w rodzinie męża.
W klinice czeka zamrożony zarodek. Może będzie córeczka?
Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła niepłodność problemem społecznym. W Polsce, według różnych statystyk, problem dotyczy 1,2 - 1,3 mln kobiet, co piąta para ma kłopoty z poczęciem dziecka.
- Warunków płodności kobiety jest wiele i jeśli choć jeden z nich zostanie zaburzony, para ma kłopoty - mówi prof. Wiesław Szymański.
Szanse na urodzenie dziecka zmniejszają się wraz z wiekiem kobiety. Niekorzystnie na płodność wpływa stres, sport wyczynowy, papierosy, alkohol, narkotyki. Niepłodność jajowodową, tzw. mechaniczną, powodują, m.in., stany zapalne przydatków, endometrioza, a także wkładki wewnątrzmaciczne, dlatego nie powinny ich stosować kobiety, które nie rodziły.
Od lat 50. również coraz więcej mężczyzn ma kłopoty z płodnością. Z badań wynika, że przyczyna niepłodności w 35 proc. leży po stronie kobiet i w tym samym stopniu po stronie mężczyzn. U 10 proc. par notuje się nieprawidłowości u obojga partnerów. U 20 proc. nie udaje się znaleźć przyczyny niepłodności.
Dla niektórych par ostatnią deską ratunku są metody medycznie wspomaganego rozrodu. W 1995 zastosowano in vitro w Klinice Położnictwa i Ginekologii ówczesnej Akademii Medycznej w Bydgoszczy. - To było fascynujące wyzwanie, chcieliśmy pomóc kobietom - wspomina profesor Szymański. - Bydgoska klinika była trzecim ośrodkiem akademickim, który wprowadził zapłodnienie pozaustrojowe. Kasia, nasze pierwsze dziecko, przyszła na świat po krótkim okresie prób i bez pomocy finansowej ze strony ministerstwa, władz lokalnych i uczelni.
Międzynarodowe konferencje, naukowe dyskusje to już przeszłość. Szpital, jak większość publicznych placówek, nie wykonuje tych zabiegów, gdyż NFZ nie finansuje procedur medycznie wspomaganego rozrodu. W tej dziedzinie kroczymy obok Rosji, Rumunii, Litwy, Łotwy. W województwie kujawsko-pomorskim wykonuje je tylko jedna z prywatnych klinik.
Kobiety wiedzą swoje
Marta podsumowała wszystkie koszty udanego zabiegu - 15 tys. zł. Jej znajomi wyprzedali się ze wszystkich cennych rzeczy. Na ostatnie „podejście”, po którym urodziła się córeczka, sprzedali samochód.
Początkowo pacjentki nie płaciły za leczenie, ale w 1992 r. ówczesny minister zdrowia uznał, że za „kaprysy” trzeba płacić. Obecny mówi, że niepłodność to nie choroba, a państwa nie stać na refundację. - Z badań uniwersytetu w Massachusetts wynika, że technik medycznych wspomaganego rozrodu wymaga jedynie 0,2 - 1 proc. niepłodnych par, czy to tak wiele? - zastanawia się prof. Szymański.
Pieniądze to część problemu. Kiedy 19 lat temu urodziło się pierwsze dziecko „z probówki” księża uznali, że to grzech. I zdania nie zmienili. Ale kobiety wiedzą swoje, macierzyństwo jest jedno, niezależne od tego, jakie stosuje się protezy medyczne.
- Grzech? Przecież my wszystko robiłyśmy w imię miłości -mówią Marta i Małgosia. Joanna na www.nasz-bocian.pl woła: - Nie poddawajcie się, cuda się zdarzają!