Porywają się na akcje promocyjne, jeszcze zdradzają, co wielkiego planują na najbliższe lata, jeszcze wprawiają w ruch machinę nowych inwestycji i nagle... bum! Właściciel ogłasza upadłość. Ostatnio lokalne media grzmią, że firmy z naszego regionu padają jak muchy. Pierwszym z brzegu przykładem jest sieć handlowa Zetka, która do niedawna mogła pochwalić się 30 punktami ze swoim szyldem, działającymi w dobrych lokalizacjach Bydgoszczy. Do tego mieszczącego się przy rondzie Jagiellonów, co weekend wpadały chmary imprezowiczów, którzy dziś mogą jedynie pocałować klamkę, choć kłopotów nic nie zwiastowało. Wniosek o upadłość firma złożyła pod koniec lutego, a w sądzie leży ich znacznie więcej. Statystyki pokazują, że w porównaniu z rokiem ubiegłym wzrost upadłości w naszym regionie dotyczy głównie handlu i produkcji. To w tych sektorach coś psuje się od wewnątrz.
I rodzą się pytania, dlaczego dzieje się to teraz, jak to możliwe, że popularne marki ogłaszają upadłość i jak to wróży na przyszłość nam mieszkającym w Kujawsko-Pomorskiem.
Wredny rechot
Odpowiedź na pierwsze pytanie zdaje się być prosta - konkurencja. Z każdym rokiem otwieramy się na nowe rynki, które nierzadko mają do zaoferowania to samo, ale za niższą cenę. I nie oznacza to wcale, że w regionie umarł lokalny patriotyzm. Po prostu w gospodarce wolnorynkowej nie każdego na ten patriotyzm zakupowy stać. Zaraz obok konkurencji stoi powód o nazwie „rozwój”. Nowe wypiera to, co stare, które absolutnie nie musi równać się z „lepsze” czy „solidniejsze”. Po prostu lubimy ten zapach nowości, mimo świadomości, że ulatnia się on tak bardzo szybko. Z plajtami firm bywa jeszcze przewrotniej. Wystarczy przypomnieć sobie historię legendarnej firmy Eastman Kodak Co. Kiedyś jej nazwa była synonimem fotografii. To Kodak dał amatorom narzędzia, wcześniej zarezerwowane dla profesjonalistów. Firma-legenda przegrała walkę z tańszą konkurencją i trochę z samą sobą, bo do upadku przyczyniły się cyfrówki, a w końcu pierwszy aparat cyfrowy został stworzony w 1975 roku przez inżyniera Steve'a Sassona, który pracował nie gdzie indziej, jak właśnie w Kodaku. Wredny rechot historii...
Specjaliści wskazują na jeszcze jeden powód wzrostu liczby plajtujących firm, a jest nim spowolnienie gospodarcze. Dodają, że działa ono niczym sito, przez oczka którego wypadają firmy źle zarządzane. Akurat przeciw tego typu selekcji nie ma się co buntować. Niech na rynku pozostaną najlepsi i tacy, którzy potrafią dostosować model zarządzania do nowych realiów.
Tradycja się opłaca?
A jak to możliwe, że upadają firmy znane od lat i wydawać by się mogło, że wciąż popularne? Ano tak, że tradycja wcale nie gwarantuje opłacalności. Dobrze prosperujące przedsiębiorstwa potrafią popaść w poważne tarapaty w wyniku jednej nietrafionej inwestycji. Bez myślenia perspektywicznego i tworzenia kół ratunkowych trudno utrzymać się na powierzchni biznesowego oceanu. Ta ostrożność odrobinę kłóci się z szaloną często odwagą, która stoi za sukcesem niejednej firmy. Kluczem jest znalezienie złotego środka, tak, aby na dno nie pójść z niczym.
Jak plajty firm z regionu wpływają na życie szarego mieszkańca? Bez dwóch zdań, dotkliwie, jeśli w wyniku takiego przebiegu spraw stałe zatrudnienie traci wiele osób. Mniej dotkliwie natomiast, gdy upada firma tak skostniała, że delikatny kopniak biznesowej rzeczywistości kruszy jej podstawy. W obu przypadkach prawie pewne jest, że ową pustkę coś wypełni, bo rynek nie lubi próżni, a my, jak wspominałam, lubimy zapach nowości.
[div=pull-right][img=200px]http://m.7dni.pl/2014/11/orig/07ad7-320387.jpg[/img][/div]
redaktorka prowadząca
"Biznes Kujawsko-Pomorski"
