Jest praca od zaraz. Dwa tysiące złotych na rękę na początek. Mimo to do roboty nikt się nie kwapi, a przedsiębiorcy od miesięcy bezskutecznie szukają pracowników.
- Natychmiast zatrudniłbym sześć lub siedem osób, płacę 1800 - 1900 złotych na rękę. Nic z tego. Od kilku miesięcy poszukuję chętnych do pracy - żali się Maciej Kukliński, współwłaściciel bydgoskiej firmy KM-Bud. Firma potrzebuje dekarzy, ale ludzie nie chcą pracować. - Zgłaszają się tylko tacy, którzy niewiele potrafią. A potrzebujemy fachowców - mówi.
Brak chętnych, mimo nie najgorszych pensji, niepokoi także Stanisława Dudka, prezesa kujawsko-pomorskiego oddziału Polskiego Stowarzyszenia Dekarzy.
- Ten sezon jeszcze wytrzymamy. Nie wiem jednak, co będzie w przyszłym. Nie ma ludzi. Kto był, wyjechał pracować w Anglii, a nowych nie widać. Praca jest tutaj. Tylko w Kujawsko-Pomorskiem od ręki robotę dostałoby kilkudziesięciu dekarzy. Najlepsi z pensjami 2,5-3 tysięcy. To samo w innych branżach - narzeka Dudek.
Jak to możliwe, skoro w regionie bez pracy pozostaje niemal 200 tys. osób, a bezrobocie wynosi 22,5 procent?
- Pracowników brakuje w budownictwie. Za mało jest też kierowców, rzeźników, kucharzy - wylicza Tomasz Zawiszewski, zastępca dyrektora PUP. - Zawodówki nie wypuszczają nowych pracowników, bo brakuje chętnych do nauki. Jeśli się znajdą, nie ma funduszy na certyfikaty zawodowe dla uczniów, a firmy nie chcą zatrudniać wykwalifikowanych w połowie. Wielu pracuje więc na czarno, a innym po prostu się nie chce - wyjaśnia.
Jak szacują urzędnicy PUP, liczba osób faktycznie zainteresowanych znalezieniem pracy jest o jedną trzecią niższa od oficjalnych danych.