Labrador Frodo miał zgrubienie na ogonie i nie nadawał się na wystawy. Ewa i Adam D. zapakowali więc szczeniaka do kartonu i odesłali pocztą do hodowcy. Pies podróżował 16-godzin w upale. Zdechł. Czy Polacy to dręczyciele zwierząt?
<!** Image 2 align=right alt="Image 22684" >Duńskie media zaapelowały, by nie kupować psów, które sprowadzają polscy handlarze. Argumentowano to tym, że zwierzęta hodowane są w fatalnych warunkach i do tego przemycane. Doniesienia zilustrowano zdjęciami psów w bagażnikach samochodów z zaklejonymi taśmą pyskami i skrępowanymi łapami. Przekaz był prosty. Polak to dręczyciel zwierząt.
Hodowca musi się szanować
- To atak duńskich hodowców na polskich. Po prostu tracą zbyt - mówi hodowca z Kujawsko-Pomorskiego. - Jasne, że wszystko zależy od ludzi. Jednak chcąc sprzedać psa nie można produkować padliny.
Hodowca tłumaczy, że jak do jakiegoś kraju przywiezie się 300 psów, to nie ma szans na uniknięcie strat. Psy giną w transporcie, bo np. mają ukryte wady serca albo włożą łby między szczeble klatki. Powodów może być wiele.
- Przemycanie pojedynczych psów będzie się zdarzać i zwierzaki mogą być męczone podczas transportu. Jednak szanujący się hodowca nie może sobie na to pozwolić, bo jak dostarczy psy, które będą padały, to nikt u niego nie zamówi następnej partii - tłumaczy hodowca.
Nie wiadomo, ile polskich psów sprzedawanych jest za granicą. Straż graniczna, celnicy, służby weterynaryjne nie prowadzą żadnych statystyk dotyczących wywożonych czworonogów.
- Nikt nie prowadzi takiej ewidencji. Można najwyżej spróbować zebrać dane od powiatowych lekarzy weterynarii - mówi Hanna Hoffman z biura Głównego Inspektora Weterynarii w Warszawie.
By pies mógł przekroczyć granicę, musi mieć swój paszport wystawiony przez weterynarza i chip pozwalający ustalić, skąd pochodzi. Zawodowi hurtownicy nie ryzykują przemytu. Straż graniczna twierdzi, że można o nim mówić jedynie w pojedynczych przypadkach.
- To, co napisali Duńczycy, jest obraźliwe dla polskich hodowców. Mówię to jako właściciel psa i wieloletni sędzia na wystawach - oburza się Edward Kamiński z Torunia.
Wolontariusze z polskich organizacji zajmujących się obroną zwierząt mają jednak inne zdanie na temat hodowców psów. Zarzucają im pogoń za zyskiem, na której cierpią zwierzęta. Przytaczają przykłady suk zmuszanych do porodów dwa razy w roku. Po kilku latach takiej „eksploatacji”, kiedy nie mogą wydać kolejnych miotów, zwierzęta stają się zbędne, więc są usypiane bądź podrzucane do schronisk. Miłośnicy zwierząt stawiają również zarzuty służbom weterynaryjnym. Ich zdaniem, często przymykają oko na warunki panujące w hodowlach i mało zdecydowanie traktują sygnały o męczeniu zwierząt.
- Te organizacje chciałyby ingerować w pracę inspekcji - odpiera zarzuty Roman Ratyński, zastępca wojewódzkiego lekarza weterynarii.
Twierdzi, że służby weterynaryjne w Kujawsko-Pomorskiem reagują na wszystkie sygnały o złym traktowaniu psów. Kontrolują również targowiska i inne miejsca handlu zwierzętami.
- Weterynarz nie może kierować się sercem. Często chudy pies jest zdrowszy niż ten spasiony. Ale niektórym paniusiom podoba się taki przetłuszczony z 10 kilogramami nadwagi - broni weterynarzy Eugeniusz Marcinkowski, inspektor z kujawsko-pomorskiego oddziału Towarzystwa Ochrony Zwierząt Animals.
Popyt na kundle
Inspektor Marcinkowski ma za sobą lata doświadczeń w kontroli różnorodnych hodowli psów. Nie zawsze te rodowodowe są lepiej prowadzone od tych, w których żyją psy półkrwi czy zwykłe kundle, bo i na takie jest zapotrzebowanie. Jego zdaniem, nasz region, jeśli chodzi o hodowlę psów, na tle kraju prezentuje się średnio. „Kopalnie” psów to Śląsk, Wielkopolska, Mazowsze. Eugeniusz Marcinkowski mówi wprost, że hodowcą w Polsce może być każdy, bo przepisy na to pozwalają. Nie trzeba wcale należeć do Polskiego Związku Kynologicznego. Handel nie dotyczy bowiem tylko psów rasowych z papierami.
- Nasze hodowle systematycznie lustrujemy. Jak są zastrzeżenia, możemy wykluczyć z naszych szeregów. W skali kraju takie sankcje spotykają kilkanaście osób rocznie - mówi Małgorzat Lorenc, wiceprezes bydgoskiego odddziału Polskiego Związku Kynologicznego.
Eugeniusz Marcinkowski szacuje zaś, że około 20 procent nabywców rejestruje psy w związku. To ci, którzy zamierzają pokazywać swe pupile na wystawach lub zarabiać na szczeniakach czy zdolnościach prokreacyjnych samców. Większość osób kupuje psy dla siebie.
- Nigdy więcej żadnych szczeniaków w domu. Suka powinna raz urodzić i wystarczy. Zanim znaleźliśmy kupca na szczeniaki, to karma i weterynarz kosztowały nas więcej niż za nie dostaliśmy - wspomina Heronim Szlakowski, posiadacz skyeteriera.
W Polsce nie można mówić o nielegalnych hodowlach. Takich po prostu nie ma. Ustawa „O ochronie zwierząt” tej sprawy nie reguluje. Można mieć dowolną liczbę psów. Wystarczy stworzyć im odpowiednie warunki, zarejestrować w urzędzie gminy i płacić za nie podatki, by być nie niepokojonym przez żadne organy. Rejestracja działalności gospodarczej, podatki. Tym można się nie przejmować. Polska to nie Ameryka.
Są jednak podstawy do obaw, tyle że nie dla takich hodowców, a klientów. Nigdy nie wiadomo, co kupimy. Hodowcy krzyżują rasy, a mieszanka genów może być wybuchowa.
Wybuchowa mieszanka genów
- Gdy się skrzyżuje bulteriera z rottweilerem, to wiadomo, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Może być jednak gorzej - ostrzega jeden z hodowców.
Jako przykład podaje krzyżowanie rottweilera z labradorem. Takie psy sprzedawane bywają jako znane z łagodności labradory. Jednak po kim odziedziczy geny produkt takiej krzyżówki nie wiadomo. „Miną przeciwczołgową” hodowca nazywa krzyżowanie psa św. Huberta z mastiffem. Zaznacza jednak, że nie zawsze agresja psa bierze się z pochodzenia. Ogromne znaczenie ma wychowanie przez właściciela.
<!** Image 3 align=left alt="Image 22685" >Psy rejestrowane w związku kynologicznym muszą przejść test psychologiczny, jeżeli mają służyć do hodowli. To często jednak fikcja, bo komisje bywają jednoosobowe, a członkowie związku to małe grono, wzajemnie się znających osób.
- Krzyżówki stanowią problem. Biorą się z psów rozmnażanych nierodowodowo - przyznaje Małgorzata Lorenc.
Jeżeli pies nie przejdzie testów psychologicznych, to często jego właściciele występują ze związku. Jaki będzie dalszy los czworonoga, zależy od jego pana. Dokumenty potwierdzające rodowód psa nie wszystkim są potrzebne. Nie każdy chce brać udział w wystawach, nie każdego stać na kupno psa z papierami. Różnica to nawet kilkaset złotych.
- Trafiają do nas psy rasowe. Zdarzało się, że prosiliśmy właściciela, by chociaż dostarczył książeczkę zdrowia, ale nawet tego mu się nie chciało - mówi Agnieszka Wiśniewska z toruńskiego schroniska dla zwierząt.
Bywa po prostu, że i rasowe psy nudzą się właścicielom. Taki był los wielu zwierzaków, które kupowano pod wpływem wzruszającego filmu „101 dalmatyńczyków”.
W ślad za psami do schronisk wędrują handlarze. Znaleziono jednak sposób, by psiaki trafiały do osób, które nie myślą o zarobku, a szukają przyjaciela.
- Poddajemy je sterylizacji. Dla handlarza taki pies jest bezwartościowy - mówi Agnieszka Wiśniewska.
Zdaniem pracowników schronisk, handel psami na targowiskach kwitnie ze względu na niskie ceny. Można by go ograniczyć. Wystarczy, by osoby myślące o nabyciu psa przyszły do schroniska. Dla tych, którzy chcą psa rasowego, najlepszym wyjściem jest zgłoszenie się do związku kynologicznego. Tam można uzyskać informację o sprawdzonych hodowcach.
Kto zapłaci grzywnę?
Wspomniany labrador Frodo, który zdechł w czasie podróży, usiłował przegryźć karton, w którym był wysłany. Właściciele stanęli przed sądem, który nakazał im zapłacić 10 tys. zł grzywny i 5 tys. zł nawiązki na rzecz Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Czy zapłacą, nie wiadomo, bo prokurator, który ich oskarżał, wniósł apelację. Teraz chce ich uniewinnienia. Winą obarcza pracownika poczty, który przyjął przesyłkę. Zwierzęta można bowiem transportować w koszach lub skrzyniach.