Jest cichy, skromny, niezwykle pracowity. Splendor i zaszczyty pozostawia dla innych, sam unika blasku jak ognia. Dlatego – przyznam szczerze – każdą kolejną literę wklepuję z respektem i obawą.
Z jednej strony wiem, że nie ma zbyt wielu ludzi, którzy w takim stopniu zasługują na wyróżnienie w bydgoskiej alei autografów. Bo nie ma zbyt wielu ludzi tak zasłużonych dla naszego miasta, wykonujących tak mrówczą i ważną pracę, również pod kątem społecznym. Jednak z drugiej strony wiem, że mój kandydat w swej naturze skrzywi się tylko i powie: „Panie Wojtku, ja nie dla zaszczytów to robię. Może lepiej znaleźć innego kandydata…”
Nie ma lepszego kandydata od Zygfryda Żurawskiego, bydgoszczanina z krwi i kości, miłośnika wioślarstwa, wychowawcy młodzieży, menagera sportowego, współtwórcy potęgi naszej eksportowej dumy – firmy Pesa.
Od ponad dwudziestu lat Żurawski kieruje klubem Lotto Bydgostia. Gdyby chcieć zliczyć i omówić wszystkie medale zdobywane przez zawodników Bydgostii na mistrzostwach świata, Europy i Polski, trzeba by pewnie poświęcić na to kilka dni. Wspomnę więc tylko o tych najważniejszych - medalach olimpijskich. Nie zastanawiamy się nad tym na co dzień, ale przecież wioślarze z klubu Żurawskiego zdobyli medale podczas czterech ostatnich igrzysk olimpijskich! To ewenement na skalę światową! W Sydney i Atenach po złoto sięgał Robert Sycz, w Pekinie srebro wywalczyli wioślarze z czwórki wagi lekkiej, a w Londynie - brąz Magdaleny Fularczyk.
Ale to nie sukces sportowy jest najważniejszy. Dużo cenniejszą wartością jest umiejętne połączenie przez Żurawskiego tradycji przedwojennego wioślarstwa z nowoczesnym klubem sportowym.
Przed wojną wioślarstwo było sportem elitarnym, a jednocześnie powszechnym. Być wioślarskim medalistą to wtedy dużo więcej, niż dzisiaj zostać celebrytą. Wiązało się nie tylko z czczą popularnością, ale też ogólnym szacunkiem. W całej międzywojennej Polsce życie towarzyskie i kulturalne toczyło się wokół torów wioślarskich. To tam całe rodziny spędzały niedziele, dzieci babrały się w piachu, mężczyźni siłowali przeciągając linę, a pięknie ubrane żony i matki kibicowały im, ile sil w gardłach.
W realiach siermiężnego PRL-u wioślarstwo nie miało już takiej rangi. Niby zakłady pracy utrzymywały kluby, niby mieliśmy sukcesy i całą armię zawodników, nawet zdobywaliśmy medale. Niby. Ale to już nie było elitarne przedwojenne wioślarstwo. Gdzieś uleciał ten duch.
Wolna Polska to nowa era dla tego sportu. W wielu miastach wioślarstwo zwyczajnie upadło i zostało tylko wspomnieniem. Bydgoszcz – dzięki Żurawskiemu – stała się natomiast wioślarską potęgą rozsławiającą nasze miasto na wszystkich kontynentach.
Codziennie wielu z nas spaceruje nad Brdą, codziennie widzimy wioślarzy płynących naszą rzeką i nawet się nie zastanawiamy, jak wspaniały i wartościowy to obraz. Oto młodzi ludzie zamiast siedzieć przed komputerem, zamiast pić piwo w pubie, zamiast chuliganić po osiedlach, spędzają wiele godzin w łodzi, w której nie tylko obcują z naturą, ale też kształtują swój charakter. Walcząc ze swoimi słabościami budują siebie, jako ludzi. Oni wiedzą, co to jest systematyczna praca, jaką satysfakcję daje wysiłek, osiągany w samotności i w ciszy, w której słychać tylko swój własny oddech. Nie mają co liczyć na uwielbienie mas, bo przecież wioślarstwo przegrywa komercyjny wyścig z piłką nożną, koszykówką czy siatkówką. Niesprawiedliwie zmarginalizowane przez media i sponsorów utrzymuje się na powierzchni dzięki takim ludziom, jak Żurawski. Dlatego musimy pielęgnować i doceniać ten wysiłek. Trzeba głośno i wyraźnie powiedzieć: „Panie Zygfrydzie, każdego dnia robi pan znakomitą robotę na światowym poziomie, nie ma słów i gestów, którymi moglibyśmy się panu jako miasto odwdzięczyć”.
Niech więc kapituła przez aklamację przyjmie pomysł nagrodzenia Pana autografem w alei autografów. Bo tak naprawdę, pański podpis na mosiężnej tablicy to zaszczyt dla nas, dla Bydgoszczy i bydgoszczan. To my z dumą możemy powiedzieć: „Żurawski jest nasz. Wioślarstwo jest nasze. A dzięki temu rzeka jest bardziej nasza i jakby była trochę bliżej”. Panu Zygfrydowi – wiem to znakomicie, bo znamy się przecież nie od dzisiaj – ten autograf do niczego nie jest potrzebny. Jemu wystarczy, że młodzi ludzie płyną łodziami po Brdzie.
O inne zaszczyty nie zabiega.
Najbardziej lubi być sobą.