<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/bednarczyk_piotr.jpg" >Twarz Tomasza Adamka po walce mówiła wszystko. Pojedynku z Witalijem Kliczką o mistrzostwo świata w wadze ciężkiej we Wrocławiu nie wygrał. Przetrwał niecałe dziesięć rund, dzielnie przyjmując ciosy Ukraińca. W końcu sędzia się zlitował i słusznie przerwał walkę.
Żal mi było Polaka. Zarobił wprawdzie sporo, ale dostał też niezłe cięgi. Na pewno sporym problemem Adamka jest jego postura. Jest za ciężki na wagę półciężką i za chudy i niski na ciężką. Jest więc zawieszony w próżni. Ambitnie podszedł do zagadnienia i spróbował sił z najsilniejszymi i największymi na świecie, ale okazało się, że jest w stanie pokonać tylko przeciętniaków. Gdy przyszła walka o mistrzostwo świata z niezłym rywalem (podkreślam - tylko niezłym, bo prawdziwych gwiazd pokroju Alego, Foremana, Tysona czy Lewisa w tej chwili nie ma), został brutalnie sprowadzony na ziemię. Naprawdę, żal było na to patrzeć.
<!** reklama>Nadal więc naszym największym mistrzem w historii boksu zawodowego pozostaje Dariusz Michalczewski. Wprawdzie większość tytułów mistrza świata zdobył jako Niemiec, ale przecież wszyscy wiemy, że to Polak z krwi i kości. Trzeba też spojrzeć z większym uznaniem na dokonania Andrzeja Gołoty. Mistrzem świata wprawdzie nigdy nie był, ale kilka pięknych, zwycięskich walk stoczył. Raz w walce o mistrzostwo oszukali go sędziowie. Problemem Gołoty była z kolei głowa. Sporo pojedynków przegrał właśnie w niej, a nie na ringu. Gdyby tak połączyć jego siłę z psychiką Adamka, mielibyśmy i my, Polacy, mistrza świata w wadze ciężkiej. A tak - musimy jeszcze na niego poczekać. I obawiam się, że długo.