Znów zaczęły się juwenalia. Zdecydowana większość ludzi, która ze środowiskiem studenckim (czy to akurat teraz, czy też wcale) nie ma do czynienia, zwykle dowiaduje się o tym fakcie, gdy na skraju chodnika bądź jezdni zostaje poproszona o wrzucenie datku do puszki przez mniej lub bardziej dziwacznie ubranych młodych ludzi. Tak już od lat się składa, że studenckie święto kojarzy się nam z żebractwem.
<!** reklama>
Niby to święta tradycja i sięgająca głębokiego średniowiecza, ale w dzisiejszych czasach powszechnego proszenia o coś nie jest już ani oryginalne, ani nawet obojętne, natomiast drażni. Tym więcej, że właściwie na zewnątrz studencka brać w żaden sposób nie daje już poznać, że ma swoje święto.
Doskonale pamiętam sprzed wielu lat, że w miastach, w których mieszkałem, juwenalia były wydarzeniem. Tam się po prostu działo. Parady, występy, happeningi. Zawsze trafiał się ktoś z pomysłami, poczuciem humoru i inicjatywą jak np. słynny „Major” Waldek Frydrych, z którym kiedyś wspólnie juwenaliową imprezę organizowałem.
Dziś może nie tyle można stwierdzić, że wśród studentów takich ludzi już nie ma, co - że inne czasy nastały. Studia to dziś już praktycznie obowiązek dla młodego pokolenia, a przez mnogość szkół, kierunków i sposobów uzyskiwania wykształcenia nie przystają one nijak do pojęcia „studiowania”, znanego z czasów np. PRL-u. Dlatego kiedy próbujemy przenosić dawne wzorce juwenaliów w dzisiejsze czasy, z reguły kończy się to klapą. Bo skojarzenia z tym słowem, nabywane przez lata, i obecne realia, czyli „pomysł na...” to dwa zupełnie różne pojęcia.