[break]
Antoni K., 19-letni bydgoszczanin, na zabawie sylwestrowej, zorganizowanej przez zakłady w Bydgoszczy, w których pracował, na przełomie 1958 i 1959 roku poznał Annę T. Dziewczyna na zabawę trafiła dość przypadkowo, była kuzynką pracownicy zakładu, a na stałe mieszkała w jednej ze wsi pod Nakłem.
Ratunkiem małżeństwo
Antoni i Anna spodobali się sobie. Kłopot był jedynie w tym, że młodzi mogli spotykać się w sobotnie lub niedzielne wieczory, a i to na niezbyt długo. Antoni już po kilku miesiącach znajomości doszedł do przekonania, że chce z dziewczyną być na co dzień, a jedyną szansą ku temu jest małżeństwo.
Przyjechali po przysiędze
Rodzice 19-latka, podobnie jak i jego starsi bracia oraz siostra, zgodnie sprzeciwili się temu pomysłowi. Uznali, że Antoni jest jeszcze za młody na ożenek, bowiem czeka go służba wojskowa, a już na pewno nie powinien tego robić z dziewczyną ze wsi, znaczy się z Anną T. Od tej pory konflikt w rodzinie zaostrzał się, a każda ze stron umacniała się w swoim zdaniu.
We wrześniu 1959 roku Antoni otrzymał kartę powołania do wojska. Po przysiędze udał się na krótki urlop zamiast do domu w Bydgoszczy - na wieś, gdzie mieszkała Anna T., narzeczona, jak o niej teraz mówił.
Rodzina Antoniego, zapewne w strachu przed wizją ślubu z powodu „faktów dokonanych”, postanowiła zaradzić temu, by chłopak jednak nie zszedł na „złą” drogę.
Wysłano przeto swoistą delegację: dwuosobową ekipę w postaci brata Antoniego K., Bolesława oraz szwagra Edwarda J.
Mężczyźni odszukali we wsi dom, gdzie para narzeczonych przebywała, upilnowali moment, kiedy Anna z Antonim udali się sami na spacer, a następnie... zarzucili nieposłusznemu bratu worek na ziemniaki na głowę i, nie bacząc na jego protesty oraz krzyki wystraszonej Anny, wrzucili Antoniego na wóz, związali mu ręce i nogi, i odjechali do Bydgoszczy.
Na klucz w piwnicy
Kiedy porwany stanął przed swoimi rodzicami, mimo presji nie wyparł się chęci pojęcia dziewczyny za żonę. Wtedy został na wszelki wypadek i za karę zamknięty... w piwnicy. Dopiero następnego dnia w domu rodziny K. pojawiła się zaalarmowana przez narzeczoną chłopaka milicja, która uwolniła Antoniego z jego więzienia.
Niebawem obydwaj porywacze stanęli przed bydgoskim sądem, który zarówno Bolesława K., jak i Edwarda J. skazał na kary po pół roku pozbawienia wolności w zawieszeniu.
Zarówno podczas całego procesu, jak i odczytywania treści oraz uzasadnienia wyroku, sędzia z trudem powstrzymywał się od śmiechu. Na koniec pozwolił sobie na stwierdzenie, że czasy średniowiecza się już skończyły, o czym oskarżeni zdają się nie wiedzieć.