13000 złotych za metr mieszkania! Takie rzeczy dzieją się też w Kujawsko-Pomorskiem

Zobacz wideo: Waloryzacja 2022 - od marca podwyżki

2-pokojowe mieszkanie niespełna 49-metrowe znajduje się w apartamentowcu w centrum Bydgoszczy. Ów apartamentowiec jest wyposażony w windy, klimatyzację. Posiada halę garażową oraz zewnętrzny parking. W mieszkaniu zamontowano 3-szybowe okna, a z tych okien rozpościera się widok na pół miasta. Kto zamierza panoramę widzieć codziennie, niech przygotuje około 632000 zł. Tyle bowiem kosztuje mieszkanie - w przeliczeniu ok. 13 000 za metr.

Niektórzy przewidywali, że wojna w Ukrainie wzrosty cen powstrzyma. Owszem, ruch na rynku mieszkaniowym nieco zmalał, lecz od końca marca znowu wielu ludzi kupuje wymarzone „M”. Rozglądają się za nieruchomością dla siebie bądź planują kupić na wynajem, chociaż stawki rosną. Niskie ceny przeszły do historii. - Wiosną 2018 roku kupowaliśmy z mężem mieszkanie w bydgoskim Fordonie, na miniosiedlu deweloperskim - wspomina czytelniczka. - Płaciliśmy wtedy 4100 zł za metr, a i tak nie byliśmy przekonani, że to najkorzystniejsza w mieście oferta. Dzisiaj wiemy, że to był dobry zakup. Teraz zapłacilibyśmy drugie tyle.

Rzeczywiście, jak wynika z danych Urzędu Statystycznego w Bydgoszczy, średnia cena zupełnie nowego mieszkania, kupowanego w kwietniu 2018, kształtowała się na poziomie 4538 zł za m kw. Rok później trzeba było zapłacić przeciętnie 4621 zł. W 2020 roku metr kosztował jakieś 4941 zł, natomiast w ubiegłym roku trzeba było dać już 6246 zł.

- Teraz jednak ceny mamy naprawdę kosmiczne - przekonuje wielu kupujących. - Kto znajdzie mieszkanie-nówkę za mniej niż 8000 zł za metr, ten może uważać się za szczęśliwca.

Wspomniana stawka 8000 zł nie jest ostateczna: doliczyć trzeba przecież koszty materiałów wykończeniowych i robocizny (w samym marcu materiały podrożały średnio o 30 proc.). To w dzisiejszych czasach drugie tyle.

Według analityków PKO Banku Polskiego, ceny mieszkań wzrosną w bieżącym roku o około 3 proc. Na prognozę składa się pięć czynników. To po pierwsze wolno rosnąca podaż mieszkań z uwagi na wysokie koszty budowy. Tutaj chodzi o drogie działki, wysokie koszty materiałów i pracy. Po drugie - zaostrzone normy efektywności energetycznej budynków i koszty Deweloperskiego Funduszu Gwarancyjnego. Deweloperzy uwzględnią je w cenach mieszkań. Trzecia sprawa to mocny spadek popytu na mieszkania w dobie szybkich podwyżek stóp procentowych oraz wstrzymania decyzji odnośnie zakupu mieszkań przez klientów, co wiąże się z wojną na Wschodzie. Jako czwarty czynnik wymienia się spadek dostępności cenowej mieszkań. Piątym jest natomiast spadek zdolności kredytowej - w konsekwencji podwyżek stóp procentowych oraz ostatnich zaleceń Komisji Nadzoru Finansowego dla banków.

Urząd Komisji Nadzoru Finansowego (UKNF) zaostrzył warunki przyznawania kredytów mieszkaniowych. - Wprowadzone zmiany mają ograniczyć ryzyko kredytowe związane z rosnącymi w ostatnich miesiącach kosztami obsługi zadłużenia - wyjaśniają w Związku Firm Pośrednictwa Finansowego. - Banki przy wyliczaniu zdolności kredytowej muszą teraz uwzględniać stopy procentowe wyższe o 5 punktów procentowych od tych obowiązujących w momencie składania wniosku.

Mamy zatem do czynienia z sytuacją, gdy nawet w ciągu paru dni zdolność kredytowa Polaków drastycznie spada.

Inni przekonują o rychłym spadku cen nieruchomości. Skoro mniej ludzi otrzyma kredyt na zakup mieszkania czy domu, na rynku pozostanie więcej nieruchomości na sprzedaż. Jeśli nie pokażą się chętni, to właściciele czterech kątów i działek skłonni będą mocno zejść z ceny.