Użytkownicy popularnego portalu internetowego „Nasza Klasa” nie zamierzają poprzestawać na wirtualnym odświeżaniu szkolnych znajomości. Kraj ogarnęła gorączka spotkań klasowych.
<!** Image 3 align=right alt="Image 88383" sub="Spotkanie absolwentów II LO w Bydgoszczy. Od lewej stoją: Janusz Bedryj, Tadeusz Nowak, Olechna Wojtecka (Dąbrowska), Zdzisław Majchrzak, Teresa Melmińska, Bożena Szermo-Hrycenko (wychowawczyni), Maria Dombrowicz, Marek Czerwiński, Lech Sikorski, Bernadeta Różańska-Majchrzak, Halina Juraszek, a w pierwszym rzędzie od lewej: Andrzej Kędzierski, Balbina Czarnecka, Kazimierz Grzesiak">- To świeża moda - twierdzi Adam Smoliński, barman z bydgoskiego klubu „Barka”. - Dawni znajomi ze szkoły zawsze się u nas co pewien czas spotykali. Ale od kilku miesięcy trwa prawdziwa gorączka spotkań klasowych. Nie doszukiwałbym się w tym jakiegoś fenomenu, „Nasza Klasa” po prostu bardzo ułatwiła ludziom kontakt. Nie trzeba już odgrzebywać starych notesów z adresami, zastanawiać się, czy aby ktoś nie wyjechał z kraju, albo nie zmienił numeru komórki... Wystarczy rzucić na klasowym forum hasło: spotkanie.
W niektórych lokalach miejsca rezerwować trzeba z kilkutygodniowym wyprzedzeniem. Restauratorzy zacierają ręce. Część lokali przygotowała dla użytkowników „Naszej Klasy” specjalne rabaty. Nie ma bowiem wątpliwości - dochodowe zjawisko wiąże się nierozerwalnie z sukcesem internetowego portalu.
- Praktycznie nie ma weekendu, żeby nie odbywała się u nas tego typu impreza. Czasem bawi się kilka klas jednocześnie - mówi Błażej Stankiewicz, barman z „Piwiarni u Szwejka” przy Rynku Staromiejskim w Toruniu. - Spotykają się dawni znajomi z podstawówek, szkół średnich, nieco rzadziej ze studiów. Wiek nie gra roli, równie chętnie organizują spotkania dwudziestolatkowie, jak i osoby, które szkoły pokończyły szmat czasu temu.
<!** reklama>Twórcą niezwykle popularnego portalu jest Maciej Popowicz, student informatyki z Wrocławia. W 2006 roku, wspólnie z kolegami ze studiów: Michałem Bartoszkiewiczem i Pawłem Olchawą, napisał program, który umożliwił budowę internetowej bazy szkół, a w ich ramach - poszczególnych klas. Wyglądem strony zajął się grafik Łukasz Adziński. Początkowo chłopacy pracowali nawet po 16 godzin na dobę. Kiedy program był gotowy, poczynili pierwszą inwestycję finansową - za 200 zł kupili serwer.
Portal ruszył w listopadzie 2006 roku. W ciągu miesiąca zarejestrowało się na nim kilka tysięcy osób. Po niecałym roku liczba użytkowników przekroczyła milion. W chwili obecnej do „Naszej Klasy” „uczęszcza” ponad 11 milionów osób. Pierwszą reklamę zamieścił Google. Potem zaczęły zgłaszać się rozmaite firmy z coraz korzystniejszymi propozycjami odkupienia udziałów. Dziś twórcy portalu zarabiają pieniądze, o jakich półtora roku temu nawet nie marzyli.
- Myślę, że ta fascynacja „Naszą Klasą” w końcu trochę ostygnie - uważa Dominik Nowak, absolwent III LO w Toruniu, a obecnie nauczyciel języka angielskiego. - Nie wydaje mi się natomiast, aby portal zupełnie stracił zainteresowanie użytkowników. W ludziach siedzi coś takiego, że lubią się spotkać i powspominać stare czasy. A beztroskie szkolne lata są chyba najwdzięczniejszym okresem do wspominania. I to się raczej nie zmieni.
Na razie jednak „Nasza Klasa” bije rekordy popularności. Najbardziej zagorzali „klasowicze” potrafią spędzać na portalu po kilka godzin dziennie, bynajmniej nie tylko w czasie wolnym od pracy. Nic dziwnego, że obok komunikatora Gadu-Gadu, „Nasza Klasa” jest najczęściej blokowaną przez pracodawców witryną internetową.
- Ten portal rzeczywiście kradnie wolny czas - twierdzi Kazimierz Wojciechowski, nauczyciel fizyki i chemii. Do zarejestrowania się w „Naszej Klasie” namówili go byli uczniowie podczas spotkania klasowego, na które został zaproszony. - Wcześniej tylko słyszałem, że coś takiego istnieje. Po spotkaniu postanowiłem sprawdzić, o co ten cały szum. Wszedłem i odszukałem swoją klasę. Okazało się, że część kolegów już się zarejestrowała.
Nauczyciel dostrzega zarówno dobre, jak i złe strony portalu.
- Miło tak czasem zatrzymać się i spojrzeć we własną przeszłość - przekonuje Kazimierz Wojciechowski. - Czasem jednak odnoszę wrażenie, że to taka społeczno-psychologiczna licytacja: kto czego się dorobił, gdzie był, jakie utalentowane ma dzieci...