- Nie mam żadnych wątpliwości, że zrobiła to ona. Między innymi powiedziała mi o tym jej młodsza o rok siostra - mówi Tomasz Bałuta.
On i jego rodzina przeżyli w ubiegłym tygodniu szok. Żona i 6-letnia córeczka we wtorek, około godziny 20, wróciły do domu i zauważyły za oknem ich okropnie poranionego kociaka. Zwierzę piszczało, szukało pomocy.
Mają już w domu psa i kota. Tego przygarnęli i dożywiali, ale lubił sobie powędrować po okolicy. - Ufa ludziom idzie do nich, łasi się, i to go zgubiło - mówi pan Tomasz.
Zapłakane żona i córka zatelefonowały do niego, powiedziały co się stało i natychmiast przyjechał do domu. Kiedy zorientował się, że nad kotem znęcała się dziewczynka z sąsiedztwa był bardzo zaskoczony.
- Dziewczynka w tym wieku powinna z kotkiem bawić się, przytulać go, a nie znęcać się nad nim w tak okrutny sposób - tłumaczy.
Trudno nie przyznać mu racji. Pewnego zaskoczenia nie kryli nawet policjanci, kiedy zgłosił im zdarzenie. Jak informują jednak w wałbrzyskiej policji, to nie pierwszy taki wybryk 10-latki . Na podstawie m.in. rozmów z jej sąsiadami udało im się ustalić , że znęcała się już nas zwierzętami. Tym razem jednak zajmie się nią sąd rodzinny.
- Trzeba pamiętać, że rodzice są przedstawicielami ustawowymi swojego nieletniego dziecka i to oni odpowiedzialni są za zachowanie się małoletniego. Ta mała mieszkanka Wałbrzycha również należy do grona tych, którzy nie szczędzą wulgaryzmów i przejawiają zachowania naruszające przyjęte normy prawne i społeczne. - mówi Joanna Żygłowicz, oficer prasowy Komendanta Miejskiego Policji w Wałbrzychu.
Dodaje, że poszkodowani mogą domagać się naprawienia szkody od rodziców lub opiekunów. A co na to matka 10-latki? Twierdzi, że nie czuje się winna.
- Moja córka tego nie zrobiła. To ten pan moją młodszą córkę porwał do samochodu, a mnie wyzywał i pobił - ripostuje.
Państwo Bałuta jeszcze we wtorek szukali pomocy dla zwierzaka. Wieczorem trudno było ją uzyskać. Udało im się w Boguszowie-Gorcach. Tam będąca już po pracy pani weterynarz opatrzyła kotka. W środę przeszedł operację w lecznicy przy ul. Wysockiego. W sobotę wrócił do domu.
Oka nie udało się uratować, ale właściciele zapewniają, że będą kochali go z jednym.