Jeden z największych zbrodniarzy wojennych, mimo wyroku śmierci, dożył w polskim więzieniu do 90 lat. W 1982 r. krytykował „Solidarność” i objadał się bananami, pomarańczami. Bogdan Zakrzewski był jedynym polskim dziennikarzem, który trzykrotnie rozmawiał z Erichem Kochem.
<!** Image 2 align=right alt="Image 135982" sub="Jedna z licznie organizowanych wystaw
w Królewcu, na której Erich Koch podejmował świtę Trzeciej Rzeszy specjalnie przybyłą z Berlina / Fot. ze zbiorów Bogdana Zakrzewskiego">Nie powiesili go, bo liczyli, że ujawni, gdzie jest ukryta Bursztynowa Komnata - tak komentowano upubliczniony w latach 80. XX wieku fakt, że czołowy hitlerowski zbrodniarz mimo wyroku śmierci wciąż żyje.
Przebywał w celi więzienia w Barczewie aż do swojej naturalnej śmierci w 1986 roku. Na prawach więźnia, któremu niemal wszystko wolno - poza wyjściem na wolność. W jaki sposób i czym zasłużył sobie Erich Koch na takie potraktowanie?
Barczewo jak twierdza
To zagadka do dziś niewyjaśniona. Domysłów jest mnóstwo, ale wszystkie kierują się ku sprawie nieodnalezionej do dziś Bursztynowej Komnaty. Czy to dobry trop?
<!** reklama>Bydgoszczanin Bogdan Zakrzewski uważa, że nie. W latach 80. minionego stulecia trzykrotnie rozmawiał z Erichem Kochem. Odniósł wrażenie, że były gauleiter Prus Wschodnich o losach skarbu nie wiedział nic.
<!** Image 3 align=left alt="Image 135982" sub="Czy Koch wiedział, gdzie jest Bursztynowa Komnata?
/ Fot. ze zbiorów Bogdana Zakrzewskiego.">- O rozmowie z Kochem marzył wówczas prawie każdy dziennikarz w Polsce. Żył tylko dlatego, jak mówiono, że jest poważnie chory - wspomina Zakrzewski. - W stanie wojennym, niezbyt przekonany o sensowności tego kroku, złożyłem odpowiedni wniosek do Ministerstwa Sprawiedliwości. Zdecydował przypadek. Akurat zmarł minister Pilachowski. Jego obowiązki pełnił Banasiński, były dyrektor departamentu. I wydał zgodę w przekonaniu, że Koch odmówi, a on zrzuci na niego winę. Stało się inaczej. Plonem wizyty był tekst „Kat nie lubi wspomnień”, zamieszczony w „Przeglądzie Tygodniowym”. Podczas tej pierwszej wizyty w ponurym barczewskim więzieniu zapytałem naczelnika o stan zdrowia skazanego. Usłyszałem, że jest bardzo dobry. Poprosiłem o zbadanie Kocha w mojej obecności. Wynik był zaskakujący. Więzień miał ciśnienie krwi niczym młodzieniaszek. Gdy o tym napisałem w reportażu, ówczesny minister sprawiedliwości, Zawadzki, wpadł w szał i zakazał cenzurze publikowania czegokolwiek o Kochu za jego życia.
Drugi raz Bogdan Zakrzewski spotkał się w Barczewie z hitlerowcem podczas wspólnej wizyty z sędzią postpenitencjarnym z Olsztyna. Za trzecim razem przyszedł z operatorem z Wytwórni Filmów Dokumentalnych. Tym razem zgodę na widzenie otrzymał od wiceministra sprawiedliwości.
<!** Image 4 align=right alt="Image 135982" sub="Fragment zrekonstruowanej komnaty">Taśmy 202
- Myślał, że jestem zawodowym reżyserem i bardzo chciał, żebym nakręcił film... o nim samym - uśmiecha się Bogdan Zakrzewski. - Zgoda na nakręcenie rozmowy była jednak obwarowana - nie wolno było wykorzystyć nagrania do czasu śmierci hitlerowca. Ówczesny rzecznik ministerstwa, Andrzej Cubała, „wcisnął” mi dodatkowo ekipę Telewizji Polskiej, która również zarejestrowała tę rozmowę.
Efektem spotkania były dwie godziny nagrania. Taśmy opatrzone napisem „202 KOCH” leżą do dziś nietknięte w archiwum WFD. Zakrzewski chciał zrobić film, dodając, m.in., przemówienia Kocha z niemieckich kronik wojennych i fragmenty z jego warszawskiego procesu. Marzyła mu też się rozmowa z gen. Jaruzelskim, oceniająca całą sytuację. Musiał jednak czekać na... śmierć Kocha. W latach 90. Zakrzewski usiłował zainteresować taśmami Polsat. Skończyło się jednak tylko na rozmowach. Podobnie było z nowym kierownictwem WFD. Tymczasem nagranie telewizyjne w latach 90. pokazano w „Jedynce”. Jednak dziś w archiwach TVP tej taśmy nie ma. - Szukałem i tam. Nie ma - twierdzi Zakrzewski. - Podobno została sprzedana Anglikom.
Gdzie jest skarb?
Jakim rozmówcą był Erich Koch? Jakim człowiekiem? Czy miał wyrzuty sumienia za to, co zrobił? I czy coś wiedział o losach komnaty?
Jak wspomina Zakrzewski, były gauleiter był raczej nudziarzem. I megalomanem, twierdził np., że jest historykiem, choć miał tylko wykształcenie zawodowe. Sugerował, że zorganizowano na niego serię zamachów, za którymi stała Moskwa. Koch twierdził, że nie wie, dlaczego nie wykonano na nim wyroku śmierci, a jednocześnie nie sprawiał wrażenia człowieka, który by się czegoś bał. Zaprzeczał wszelkiej swojej opowiedzialności za zbrodnie wojenne i twierdził, że nie miał żadnej możliwości interwencji w sprawach masowych egzekucji na podległym mu terenie. W przypadku sukcesu Wehrmachtu na froncie wschodnim miał już ponoć nominację na komendanta Moskwy. Po jego śmierci w zachodnioniemieckiej prasie ukazała się nigdy później nie zdementowana informacja, że do 1934 roku był tajnym współpracownikiem NKWD.
Jak twierdził Koch, wielkim przeżyciem dla niego był pobyt w czasach stalinowskich w warszawskim więzieniu na ulicy Rakowieckiej, gdzie w jednej celi siedział z polskimi wysokimi oficerami, adwokatami i innymi opozycjonistami. Mówił też w 1982 r., że „jeżeli ci idoci z „Solidarności” nadal będą prowadzić swoją walkę, to Polska stoczy się w przepaść”.
Zakrzewskiemu udało się nie tylko porozmawiać ze zbrodniarzem, ale i dotrzeć do jego tajnych akt, łącznie z testamentem. Niewiele to jednak pomogło w wyjaśnieniu zagadki.
<!** Image 5 align=left alt="Image 135982" sub="Erich Koch wraz z Josephem Goebbelsem, którego osobiście rekomendował do NSDAP / Fot. ze zbiorów Bogdana Zakrzewskiego">Tajne porozumienie
- Koch żył w więzieniu jak przysłowiowy pączek w maśle - twierdzi dziennikarz. - Dysponował paszportem szwajcarskim. Na jego koncie regularnie pojawiały się marki zachodnie, mógł korzystać ze spacerów o dowolnej porze, prenumerował niemiecką prasę, zawsze stały przed nim otworem drzwi do kantyny. Gdy pierwszy raz byłem w Barczewie w 1982 roku, był to moment największych braków w sklepach i pustych półek. W tym czasie Koch miał wszystko, z bananami i pomarańczami włącznie. Odwiedzał go pastor z Wrocławia, przyjeżdżała siostrzenica (zginęła później w tajemniczych okolicznościach w wypadku samochodowym pod Iławą), delegacja z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych NRD. Miał także gości z KGB. Ambasada RFN sondowała wielokrotnie u polskich władz możliwość darowania Kochowi reszty wyroku. Wynika stąd, że Niemcom bardzo zależało, by Koch został zwolniony. Musieli mieć w tym ważny interes. Prawdopodobnie chodziło o duże pieniądze. Każdy z dygnitarzy hitlerowskich rabował w czasie swoich rządów bez umiaru. Najczęściej zdobycz lokowano w Szwajcarii. Mogło być tak, moim zdaniem, że zawarto tajne porozumienie polsko-niemieckie odnośnie Kocha. W zamian za określone korzyści rząd polski dał gwarancję zachowania go przy życiu. A w grę wchodziły też istotne interesy Moskwy, która mogła przecież nie tylko wywierać naciski, ale i w zasadzie o wszystkim decydować. Sądzę, że prawdy długo się jeszcze nie dowiemy, być może nigdy.
Co wiedział Rhode?
Zdaniem Zakrzewskiego, Koch nie miał pojęcia, co się stało z Bursztynową Komnatą. Do ostatniej chwili nie pozwolił wywieźć skarbu z królewieckiego zamku, twierdząc, że nie będzie „tolerował defetyzmu”, chociaż w tym czasie sam był przygotowany do ucieczki. Była to najwyższa pora. Miasto zostało okrążone przez Armię Czerwoną, drogi wiodące na wybrzeże były zatłoczone przez uciekinierów i kolumny wojsk. Połączenie kolejowe zostało przerwane. Bałtyk patrolowały radzieckie łodzie podwodne.
14 stycznia 1945 roku, gdy sowieckie działa ostrzeliwały pozycje niemieckie na przedmieściach Królewca, młody marynarz Wolfang Rhode, syn kustosza i opiekuna Bursztynowej Komnaty, rozmawiał z ojcem ostatni raz i słyszał, że bursztynowe cacko zostało wywiezione w „bezpieczne miejsce”. Wiadomo, że wcześniej hitlerowcy przygotowali w mieście i okolicy kilka dobrze zamaskowanych betonowych bunkrów. Komnata musiała być ukryta w najściślejszej tajemnicy nie tylko przed krasnoarmiejcami. Miała być - według niektórych źródeł - kartą przetargową w rokowaniach pokojowych przyszłego rządu niemieckiego z aliantami. Prawdę o losach komnaty mógł znać Rhode, który wraz z żoną pozostał w zamku do końca. Po wkroczeniu czerwonoarmistów został otoczony „opieką” przez pułkownika NKWD. Po uzyskaniu zeznań - prawdopodobnie dużej wagi - pozbyto się niewygodnego świadka. Rhodego i jego małżonkę znaleziono martwych, oficjalnie podano, że zmarli na tyfus. Czy Rhode ujawnił prawdę o losie bezcennego zabytku? Czy musiał umrzeć, aby nikt inny się o tym nie dowiedział? Taka wersja wydaje się najbardziej prawdopodobna i oczywista. Dlaczego zatem Rosjanie komnaty nie odnaleźli? Tego typu wątpliwości i pytania można mnożyć w nieskończoność.
Zniszczona i spalona
Bogdan Zakrzewski jest zdania, że komnata została zniszczona i spalona podczas dywanowych nalotów amerykańskich na Królewiec zimą 1945 roku. Kocha już wtedy w mieście nie było. Wszystkim mówił wokół, że należy wytrwać, że nie będzie tolerował defetyzmu, tymczasem w rzeczywistości zwiał drogą morską i to jako jeden z pierwszych.
W opinii Zakrzewskiego, Rosjanie dobrze wiedzą, że komnaty nie ma i nie istnieją szanse na jej znalezienie. Dlatego zabrali się za jej rekonstrukcję. Utrzymywanie natomiast wersji o jej istnieniu w ukryciu jeszcze długo po wojnie było im potrzebne do usprawiedliwienia rabunków, jakie przeprowadzali na terenie Niemiec.
Fakty
Niezwykły skarb
Bursztynowa Komnata powstała na początku XVIII w. z inicjatywy króla Prus Fryderyka I Hohenzollerna, który w 1716 r. podarował ją carowi Piotowi I. Jej wymiary to 10,5 na 11,5 metra. W 1941 r. Niemcy po zajęciu Carskiego Sioła przewieźli skarb do Królewca i ukryli w zamku krzyżackim. 9.04.1945 r. Armia Czerwona zdobyła zamek w Królewcu. Bursztynowego skarbu nie odnaleziono. Do dziś nie wiadomo, co się z nim stało. Szukano w ZSRR, Niemczech i Polsce (ostatnio w Pasłęku).
Warto wiedzieć
Przeciw jego okrucieństwom protestowali nawet Niemcy
Erich Koch urodził się w 1896 r. w Nadrenii. Był żołnierzem I wojny światowej. Potem jako ochotnik walczył na Śląsku przeciwko polskim powstańcom.
Do NSDAP wstąpił jako jeden z pierwszych już w 1922 r. Zrobił szybką karierę. Przywódcą partii hitlerowskiej na całe Prusy Wschodnie został już w 1928 r.
Jako rywal Hitlera do władzy w całej partii, w 1934 r. podczas „nocy długich noży”, przebywając w Berlinie, zdołał się ukryć i uratować w ten sposób życie. Z nieznanych przyczyn wódz okazał się łaskawy i Kocha pozostawił na stanowisku, na którym wyróżniał się potem bezwzględnością i posłuszeństwem. Jako pierwszy z gauleiterów zlikwidował w Prusach Wschodnich bezrobocie i „oczyścił” kraj z Żydów.
W czasie II wojny objął władzę, m.in., na Białostocczyźnie i Ukrainie, gdzie zaprowadził krwawe rządy. Podlegli mu ludzie zmuszali synów, by wieszali własnych rodziców w zamian za obietnice darowania życia, z której się nie wywiązywali. Przeciw jego okrucieństwom protestowali nawet dowódcy wojskowi.
Ze swojej rezydencji w Królewcu Kochowi udało się uciec w styczniu 1945 r. Przedostał się do Niemiec, gdzie żył pod fałszywym nazwiskiem.
W 1949 r. został rozpoznany podczas zebrania związkowego w Hamburgu i aresztowany. Rok później został wydany Polakom.
W 1959 r. jego proces w Warszawie dobiegł końca. Udowodniono mu odpowiedzialność za śmieć co najmniej 400 tysięcy osób. Były gauleiter został skazany na śmierć. Od 1965 r. przebywał w więzieniu w Barczewie.
Zmarł 12 listopada 1986 r. na niewydolność krążenia. Został pochowany w nocy na przywięziennym cmentarzu w Barczewie. Tabliczka z nazwiskiem, ustawiona przez grabarza, zniknęła następnego dnia.