<!** Image 3 align=none alt="Image 208369" sub="Utrwalony w kadrze obrazek z derby Pomorza na stadionie Apatora. Do pierwszej rywalizacji w lidze między tymi zespołami doszło dopiero w 1976 roku, kiedy po raz pierwszy w historii torunianie awansowali do najwyższej klasy rozgrywkowej. Od tej pory rywalizacja drużyn z Torunia i Bydgoszczy rozpala serca kibiców w obu miastach.
[Fot.: Andrzej Kamiński]">
W wielkanocny poniedziałek miały ruszyć rozgrywki polskiej ligi żużlowej. To wyjątkowe zjawisko w naszym sporcie. Tylko w speedwayu mamy najsilniejszą ligę na świecie, polscy żużlowcy od lat nie schodzą z podium różnego rodzaju mistrzostw i nigdzie więcej na świecie żużlowe stadiony nie przyciągają tak wielu kibiców.
Taką markę polskiemu żużlowi stworzyła właśnie liga. To nie starty indywidualne, ale rywalizacja klubowa - najpierw pojedynczo, potem w parach, między drużynami, ale i miastami - przyciągała na stadiony tłumy. To tam najważniejsza była odpowiedź na pytanie o to, kto lepszy: Nasi czy oni? To tam mocniej i głębiej wspólnie z kolegami i sąsiadami przeżywało się chwile triumfu i porażki. O ostatnim meczu, kto odpalił, a kto zawalił, dyskutowało się w szkole, w sklepie, w zakładzie, w autokarze jadącym na kolejne zawody...<!** reklama>
Mimo popularności cyklu Grand Prix i innych turniejów, to liga zawsze budziła i z pewnością dalej budzić będzie największe emocje sportowe i społeczne.
Przez 65 lat swego istnienia polska liga przeszła długą drogę ku nowoczesności. Od skromnych, siermiężnych startów na byle czym i po byle czym, doszła do widowisk w efektownej oprawie, prezentowanych na telewizyjnym ekranie, w internetowych przekazach, w relacjach „live” śledzonych na bieżąco przez setki tysięcy zaprzysięgłych fanów tej dyscypliny sportu. Derby Toruń - Bydgoszcz, Gorzów - Zielona Góra czy Tarnów - Rzeszów są prawdziwym wydarzeniem dla większości mieszkańców tych miast.
Idea utworzenia w naszym kraju ligi żużlowej na wzór wcześniej już funkcjonujących, zwłaszcza tej najpopularniejszej na Wyspach Brytyjskich, zrodziła się w 1947 roku, kiedy odbudowa zniszczonego przez wojnę kraju miała za sobą już pierwszy, najtrudniejszy etap. Pomysłodawcą i gorącym zwolennikiem ligi był Józef Docha, ówczesny prezes Polskiego Związku Motocyklowego. To jego osobistemu zaangażowaniu zawdzięczać należy, że plany te udało się dość szybko zrealizować.
Zimą 1948 roku, po zakończeniu przeglądu stanu posiadania w poszczególnych klubach, zwłaszcza maszyn „pięćsetek” i, w drugiej kolejności, torów i zawodników oraz ogłoszeniu „castingu”, okazało się, że chętnych do udziału w ligowych rozgrywkach, posiadających odpowiednie zaplecze, jest ponad dwadzieścia polskich klubów.
Podczas kwietniowego walnego zgromadzenia członków PZM zapadła decyzja o kształcie ligi i zasadach rozgrywek. Szesnaście klubów uznanych za najsilniejsze miało rywalizować w trzech turniejach eliminacyjnych o przydział do ligi: dziewięć najlepszych w tym gronie zespołów trafić miało do I ligi, siedem pozostałych do drugiej, a stawkę startujących w niższej klasie uzupełniać miały z góry uznane za zbyt słabe na I ligę, a jednocześnie odpowiednie do II: Polonia Bytom i Lechia Poznań.
Na początku był Grudziądz
Liczba dziewięciu drużyn wynikała z przyjętego systemu rozgrywek. Polegał on na trójmeczach. Każdy zespół miał się po jednym razie w ciągu całego sezonu spotkać z każdym rywalem na wyznaczonym z góry torze. Oznaczało to cztery trójmecze dla każdej drużyny. Teamy liczyć miały po 3 zawodników, co skutkowało 9-biegową tabelą.
Eliminacje zakończyły się 23 maja. Do I ligi awansowały (w kolejności zajętych miejsc) zespoły Polskiego Klubu Motocyklowego Warszawa, Motoklubu Rawicz, Leszczyńskiego Klubu Motocyklowego, Gdańskiego Klubu Motocyklowego, Olimpii Grudziądz, Tramwajarza Łódź, Dziewiarskiego Klubu Sportowego Łódź, Klubu Motocyklowego Ostrów Wielkopolski i Oddziału Motocyklowego Towarzystwa Uniwersytetów Robotniczych Okęcie Warszawa.
Tym samym tylko jeden zespół z naszego regionu zakwalifikował się do I ligi. W stawce 16 zespołów bydgoska Polonia była dopiero 15. Brunon Wegner, Józef Buda i Bolesław Bonin wypadli w eliminacjach słabiutko.
Ledwie dwa tygodnie później, w niedzielę, 6 czerwca, nastąpiła ligowa premiera. W przypadku I ligi trzy trójmecze I rundy spotkań odbyły się w Łodzi, Gdańsku i Ostrowie.
W Łodzi, gdzie zawodników dopingowało 7 tysięcy kibiców, najlepszy okazał się późniejszy pierwszy drużynowy mistrz Polski, zespół PKM Warszawa z 22 punktami. Jan Wąsikowski wygrał wszystkie biegi i zgromadził 9 punktów, Jerzy Dąbrowski - 7, a Stanisław Brun - 6. Drugie miejsce zajął LKM Leszno - 19 (Józef Olejniczak - 8, Alfred Smoczyk - 6), trzecie - Tramwajarz Łódź - 9 (Tadeusz Kołeczek - 7).
Toruń jedzie do Ostaszewa
Kibice na Pomorzu również mieli swoje pięć minut. W Gdańsku Wrzeszczu triumfowała bowiem grudziądzka Olimpia - 26 punktów (komplet 9 „oczek” Jana Najdrowskiego i Stanisława Zwolińskiego, 8 Czesława Szałkowskiego) przed OMTUR Okęciem - 12 i miejscowym GKM-em - 10. W Ostrowie zwycięzcy wyłonić się nie udało, gdyż zarówno miejscowy KM, jak i MK Rawicz zgromadziły po 18 punktów. Trzeci był łódzki DKS - 14.
Tak wyglądały narodziny polskiej I ligi żużlowej. Polonia Bydgoszcz wystartowała w II lidze, jej pierwszy mecz odbył się również 6 czerwca, tyle że w Bytomiu. Toruńska Gwardia o lidze, jak na razie, mogła tylko pomarzyć. I ścigać się na lekkoatletycznych bieżniach czy na piaszczystych lub gliniastych owalach na przerabianych motocyklach m. in. ze Spójnią Włocławek, Stalą Nakło, Unią Inowrocław, LZS Ostaszewo, LZS Złotniki Kujawskie. Wraz z początkiem ligowych rozgrywek prawdziwa fala żużlomanii ogarnęła wiele regionów Polski.
Z dzisiejszej perspektywy patrząc, był to żużel archaiczny, budzący z jednej strony uśmiechy nawet i politowania, a z drugiej - podziw i uznanie dla ówczesnych herosów torów. Zanim wymyślono maszyny startowe, zawodnicy ruszali na sygnał chorągiewką, „na puszczaną gumkę”, przez czas jakiś z betonowych płyt... Na linii startu obok rudge’ów ustawiały się NSU, victorie, astony, dopiero później JAP-y, FIS-y, pierwsze ESO i jawy.
Sprzęt decydował... Górnicy z Rybnika wygrywali, bo kupowali nowe maszyny z Anglii za dewizy wypracowane na dodatkowej szychcie w kopalni, Gwardia fundowała je z pieniędzy przeznaczonych na... kontrwywiad, a Unia Leszno wywoziła eksportowe „maluchy” z kierownicą po prawej stronie, by opychać je na Wyspach i za funty kupować nowe silniki do żużlówek.
Żużlowcy w pierwszych latach istnienia ligi ubrani byli w... zwykłe marynarki, potem dopiero nastał czas skórzanych. Na starych zdjęciach zobaczyć można tekturowe kaski i osłony na twarz, chusty, najczęściej kraciaste, celuloidowe okulary. Kolorowe stroje pojawiły się dopiero w latach 70.
Ściganie zaczynano na obiektach lekkoatletycznych bez band (np. w Lesznie, Radomiu czy Pucku), potem zbudowano drewniane ogrodzenia. Hitem stały się w latach 60. siatki z amortyzatorami, ale i tak dopiero współczesne dmuchane osłony zmniejszyły liczbę urazów odnoszonych przez żużlowców.
Iskry spod „laczków”
Tory były długie, nawet do 500 metrów. Jeden wyścig trwał półtorej i więcej minut. Początkowo nawierzchnie były czysto żużlowe, wysypywano na nie pozostałości z hutniczych pieców. Pierwsza granitowa nawierzchnia ułożona w połowie lat 50. w Rzeszowie okazała się tak szybka, że spowodowała całą serię wypadków śmiertelnych. Potem przyszła moda na czerwoną mączkę, teraz „rządzą” mieszanki, żużel prawdziwy ostał się tylko w Krośnie - tym samym w zapomnienie odeszły iskry tryskające spod „laczków” zawodników, szpryce w twarz czy niemiłosierny kurz, który szedł falą na trybuny sprawiając, że kibice wyglądali jak górnicy po szychcie.
Grudziądzanie rozpoczęli swoją ligową przygodę w wielkim stylu. Olimpia, przechrzczona później na Unię, ze swoim liderem Janem Najdrowskim, wspomaganym przez Tadeusza Zwolińskiego i Czesława Szałkowskiego oraz rezerwowego Jana Matczaka, sięgnęła po brązowy medal w pierwszym sezonie ligi. W 1949 roku grudziądzanie uplasowali się na 6. miejscu, tę samą lokatę zajęli w trzecim i ostatnim roku swoich występów w lidze.
Powstanie ligi zrzeszeniowej na początku 1951 roku stało się końcem wielkiego żużla w Grudziądzu. Odwrotnie było w przypadku Bydgoszczy. Jednak miejsca w lidze nikt Gwardii nie dał za darmo. Musiała je wywalczyć w czasie specjalnego turnieju w Rzeszowie.
Bydgoscy działacze zaproponowali wówczas współdziałanie torunianom. 23 kwietnia 1951 roku doszło do trójmeczu: Rzeszów - Bydgoszcz - Poznań. W składzie z bydgoszczaninem Józefem Budą i dwoma torunianami - Zbigniewem Raniszewskim i Romanem Zakrzewskim ekipa pod nazwą Gwardia Bydgoszcz wygrała zawody, awansując do ekstraklasy.
Jazda na dwóch frontach
Raniszewski, Zakrzewski, a później kolejny torunianin, Jerzy Jeżewski, przez kilka następnych sezonów ścigali się na dwóch frontach. W lidze na JAP-ach reprezentowali Bydgoszcz, w imprezach towarzyskich i mistrzowskich na maszynach „przystosowanych” walczyli o chwałę dla Gwardii Toruń. W 1953 roku zdobyli nawet wicemistrzostwo Polski w drużynowych mistrzostwach na wyścigach przystosowanych.
W 1955 roku ze Zbigniewem Raniszewskim w składzie Gwardia zdobyła pierwszy w dziejach Bydgoszczy i naszego regionu tytuł mistrza Polski. Torunianie wrócili na ligowe tory cztery lata później, a na zwycięstwo w lidze czekali do 1986 roku. Grudziądzanie reaktywowali żużel dopiero w 1977 roku. Na swój pierwszy tytuł mistrza kraju wciąż czekają...
Napisz do autora: [email protected]