Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"žSzalona lokomotywa" w Teatrze Polskim [RECENZJA SPEKTAKLU]

Jarosław Jakubowski
Szalona lokomotywa” mogła być rozmową na temat szaleństwa cywilizacji zachodniej, zagubienia w niej człowieka. Niestety reżyser bydgoskiej premiery „poszedł” w gadżeciarstwo.

Szalona lokomotywa” mogła być rozmową na temat szaleństwa cywilizacji zachodniej, zagubienia w niej człowieka. Niestety reżyser bydgoskiej premiery „poszedł” w gadżeciarstwo.


<!** Image 3 align=none alt="Image 209450" sub="fot. Express Bydgoski">

Uczciwie trzeba przyznać, że tekst jest piekielnie trudny do wystawienia. Witkacy najeżył go filozoficznymi monologami, między które wrzucił groteskowe sytuacje. Wzięty jeden do jednego wydaje się przedsięwzięciem karkołomnym.

Oto dwóch ludzi na pędzącej donikąd lokomotywie – maszynista i palacz, w tle ich kobiety. Gorący czworokąt erotyczny na buchającej parą maszynie. Witkacy w napisanym w 1923 roku dramacie pokazał człowieka uwikłanego w technologię, choć właściwiej byłoby powiedzieć – opętanego postępem. Niemal od pierwszych chwil wiadomo, że szaleńcza eskapada nie skończy się dobrze. „Musimy, choćby tylko na chwilę, zerwać zwykłe, codzienne związki, wtedy wszystko wyjaśni się samo” – roi maszynista Tengier. Dalej jest coraz bardziej „bez trzymanki”.

I to największy problem z inscenizacją Michała Zadary. Czego tu nie ma! Dwie pianistki akompaniujące na żywo akcji scenicznej, odbijające się w zawieszonym wysoko lustrze. Bucząca syrena. Wielgaśnie wskaźniki ciśnienia. Dym duszący aktorów i widzów w pierwszych rzędach. Bijące w oczy światła sygnalizacyjne. I wreszcie krążąca po torze kolejka elektryczna, nieustannie filmowana i pokazywana na ekranach z lewej strony i po środku sceny. W pewnym momencie przedstawienie przeobraża się w rodzaj opery. Reżyser, żeby widzowie nie mieli wątpliwości, każe rzucać na prawy ekran slajdy z partyturą dialogów. W scenie zbiorowej migają policyjne mundury i daję słowo, czekałem tylko na desant antyterrorystów skaczących z balkonu. Desantu nie było, ale w końcowej partii spektakl stał się filmem, nakręconym podobno na terenie bydgoskie Pesy.

A przecież nie o zabawkach mówi nam Witkacy. Gdy maszynista i palacz przeobrażają się w zbrodniarzy i urządzają „Sąd Boży”, to przecież nie chodzi o nową wersję kultowej „Hydrozagadki”, ale o metaforę świata, którego losy zależą od jakiegoś misiowatego Kim Dzong Una, trzymającego paluch nad czerwonym guzikiem atomowym. I kiedy słyszę ze sceny słowa: „My, zbrodniarze, a zwłaszcza ci, którzy są nimi dla samej zbrodni, bez powodu ni zysku, my jedyni jesteśmy jeszcze czymś na tym upodlonym świecie. Tak - zbrodniarze i może artyści!”, to widzę nordyckiego anioła śmierci Andersa Breivika mordującego 79 niewinnych osób i widzę też brytyjskich artystów, którzy – jak podają media - postanowili poświęcić musical mordercy z wyspy Utoia. Zaczyna się zupełnie inna rozmowa. Zabawki Zadary stają się w niej czymś niepotrzebnym, wręcz niestosownym.

Po wczorajszym spektaklu usłyszałem opinię, że "dziś, w epoce telewizji i Internetu inaczej się nie da". Nie zgadzam się. Teatr, kraina umowności i wyobraźni, powinien być dziś miejscem bezpośredniej rozmowy, a nie technologicznego lansiarstwa.

Dwie rzeczy zasługują za to na pochwałę. Tekst Witkacego został zachowany w oryginale, więc widz może skonfrontować własne wyobrażenia z wizją reżyserską. No i aktorzy Teatru Polskiego w Bydgoszczy znowu pokazali klasę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!