Rozmowa z Antonim Mężydłą, toruńskim posłem Platformy Obywatelskiej.
<!** Image 2 align=right alt="Image 148204" sub="2005 rok - Antoni Mężydło z Lechem Kaczyńskim Fot. Adam Luks">Tyle nazwisk, tyle pięknych życiorysów nagle przerwanych. Które postaci ma Pan przed oczami?
Lech Kaczyński to był mój pierwszy kierownik, w zarządzie regionu NSZZ Solidarność w Gdańsku. Wcześniej spotykaliśmy się w wolnych związkach zawodowych, uczył nas prawa pracy, pomagał zwalnianym pracownikom. Byłem niesfornym pracownikiem, często miał ze mną problemy. Pamiętam, jak spotkaliśmy się na pogrzebie profesora Stanisława Kowalskiego, poznał moją żonę. Powiedział jej, że jestem bardziej uparty niż osioł. Ania Walentynowicz - zacna i rzetelna kobieta. Nie była zwolenniczką mojego przejścia z PiS do PO, ale gdy słyszała jakiekolwiek plotki - dzwoniła i pytała wprost. Broniła mnie. Najboleśniej odczuwam stratę Janusza Krupskiego (kierownik Urzędu do spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych - przyp. red.), bo był moim przyjacielem. Zaraz po usłyszeniu informacji o katastrofie, dzwoniłem do niego. Nie odbierał. Zadzwoniła Joasia, jego żona. Próbowała sobie tłumaczyć, że Janusz poleciał jakimś innym samolotem. Nie wiedziała, jak to zweryfikować. To było wstrząsające. Moja psychika została rozbita.
Janusz Krupski osierocił siedmioro dzieci...
Tak, stało się to, co czasem niezauważenie przez nas, znajomych, pojawiało się w rozmowach. „Bo gdyby Joasia została sama” - mówił, to tak i tak. Był jedynym żywicielem rodziny. Do godziny 23.00 w nocy byliśmy w ciągłym kontakcie z Bogdanem Borusewiczem i innymi znajomymi Janusza, organizując pomoc dla jego żony. Ta rodzina będzie potrzebowała wsparcia na różnych polach, chociaż Joasia to energiczna, wspaniała kobieta, przewodnicząca Związku Dużych Rodzin „Trzy Plus”. Gdy do Joasi dotarło, że Janusz zginął, wyłączyła telefon. Znajomi kontaktowali się z tą rodziną przez telefony komórkowe dzieci.
<!** reklama>W piątek po południu rozmawiał Pan jeszcze z wicemarszałkiem Krzysztofem Putrą...
Tak, późno skończyłem pracę w komisji, a on jeszcze krzątał się po Sejmie. Rozmawialiśmy o stanie jego zdrowia. Obiad w sejmowej stołówce zjadłem z Grzegorzem Dolniakiem. W piątkowe popołudnie nie rozmawia się już o polityce. Gadaliśmy o życiu. W środę pamiętam rozmowę ze Zbigniewem Wassermannem o sytuacji PiS w Krakowie. Tak trudno uwierzyć, że tych osób już nie spotkam. Tej wyrwy nie da się wypełnić.
Jakie zmiany przewiduje Pan w polskiej polityce, przynajmniej w stylu jej uprawiania?
Jestem pewny, że zmiany nastąpią. Głębsze i trwalsze, niż tylko na okres kilku miesięcy. Tragedię długo będziemy mieć przed oczami. Społeczeństwo się jednoczy, ale za to wszystko płacimy zbyt wysoką cenę.