https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Żeśmy z Blanikiem pogodali

Tekst: Małgorzata Pieczyńska Fot. Dariusz Bloch
Przed startem jest nieznośny, bardzo zdenerwowany. Przeklina. Napięcie trochę opada, gdy słyszy dźwięki ulubionych przebojów Bon Jovi i Red Hot Chili Peppers. Panie, panowie przed wami Leszek Blanik, mistrz olimpijski w gimnastyce sportowej w konkurencji skoku.

Przed startem jest nieznośny, bardzo zdenerwowany. Przeklina. Napięcie trochę opada, gdy słyszy dźwięki ulubionych przebojów Bon Jovi i Red Hot Chili Peppers. Panie, panowie przed wami Leszek Blanik, mistrz olimpijski w gimnastyce sportowej w konkurencji skoku.

<!** Image 2 align=right alt="Image 102912" sub="Leszek Blanik ma nadzieję, że dzięki jego sukcesom dzieci zaczną chętniej zaglądać do sal gimnastycznych">Pańska kariera sportowa i życie to świetny materiał na książkę. Chociaż mam wrażenie, że po igrzyskach w Pekinie o Leszku Blaniku napisano już chyba wszystko. Cała Polska wie, że smaruje pan stół gimnastyczny miodem, że nie przepada za Dodą, że od dzieciństwa walczy z astmą. Nie męczy pana trochę popularność?

Każdy sportowiec, który osiąga sukces, musi się z tym liczyć. To jest wpisane w zawód. Nigdy żadnemu dziennikarzowi nie odmówiłem wywiadu. Bo szanuję pracę innych. Poza tym, staram się być otwarty i szczery. Nie byłbym dziś w tym miejscu, gdyby nie moja ciężka harówka na treningach. Doceniam też robotę mediów, bo dzięki nim świat usłyszał o moich wynikach.

Gimnastyka, w przeciwieństwie do futbolu czy żużla, jest dyscypliną wciąż u nas niedocenianą. Spodziewa się Pan, że teraz to się zmieni, a dzieci chętniej zaczną zaglądać do sal gimnastycznych?

<!** reklama>Mam taką nadzieję. Ale powiedzmy sobie szczerze, w naszym kraju warunki do uprawiania tej dyscypliny są marne. Władze wielu miast wciąż nie dostrzegają, jak wiele można zyskać dzięki promocji poprzez sport. Poza tym, w Polsce istnieje tylko jeden ośrodek przygotowań olimpijskich dla gimnastyków - w Gdańsku. Mistrzowską formę zbudowałem w zwykłej sali gimnastycznej. Jest za krótka, aby zrobić rozbieg, za każdym razem musiałem otworzyć drzwi, prosić studentów, by zeszli z drogi i biegłem przez uczelniany korytarz. Nie chcę narzekać, ale tak wygląda to w rzeczywistości.

Współczesny sport ma wiele wspólnego z biznesem. Jeśli ktoś chce osiągać wyniki na światowym poziomie, musi inwestować w siebie. Czy w przypadku gimnastyki trudno namówić do współpracy sponsorów?

Sukcesy na pewno pomagają, jednak w przypadku dyscyplin mniej popularnych, takich jak wioślarstwo, kajakarstwo czy gimnastyka, trudno znaleźć solidnych i długoterminowych partnerów. Obawiam się, że teraz w dobie światowego kryzysu finansowego będzie jeszcze trudniej. Ponadto w Polsce nadal brakuje menedżerów sportowych z prawdziwego zdarzenia. Gdy przeniosłem się do Gdańska, w pozyskaniu sponsorów pomagał mi Aleksander Drobnik, prezes klubu MKS AZS AWFiS, obecnie mój teść. Dzięki niemu 6 lat temu nawiązałem współpracę z firmą Energa i bardzo ją sobie cenię. To taki sponsor z gatunku „na dobre i na złe”. Po igrzyskach w Sydney zgłosiły się do mnie trzy firmy menedżerskie, ale warunki, które mi postawiły, były nie do przyjęcia.

Jest Pan w czepku urodzony. W ciągu 11 miesięcy wywalczył Pan złote medale mistrzostw świata, Europy i ten najważniejszy olimpijski. Potrójna korona to z pewnością powód do dumy...

Owszem, ale to nie tylko kwestia szczęścia, lecz przede wszystkim efekt mozolnych treningów, nagroda za wytrwałość. Na ten sukces pracowałem aż 12 lat. I wcale nie było łatwo. Już w Sydney próbowałem wspiąć się na sportowy szczyt, ale skończyło się na brązowym medalu. Wtedy czułem niedosyt. Może dobrze się stało, że dopiero teraz zostałem mistrzem. Miałem więcej czasu, aby lepiej poznać siebie i nabrałem doświadczenia. Przyznaję, że po mistrzostwach świata i Europy presja była ogromna. Jednak, jak na Ślązaka przystało, jestem twardzielem i nigdy się nie poddaję.

Czy na gimnastyce da się zarobić?

Trzeba być naprawdę zawodnikiem z najwyższej półki. Historia zna przykłady najwyższej klasy sportowców, którzy po zakończeniu kariery ledwo wiążą koniec z końcem. Jednak dziś w sporcie nie tak łatwo zarobić. Aby dostać stypendium, trzeba być w pierwszej trójce na Pucharze Świata. Mimo wszystko współczesny sport idzie w dobrym kierunku. Cieszę się, że zapracowałem już sobie na emeryturę olimpijską, bo to zabezpieczenie na przyszłość. Taka gratyfikacja pozwoli mi godnie żyć na starość. Za pieniądze, które zarobiłem jako mistrz olimpijski, kupiłem sobie wymarzonego citroena C-5. Proszę mi jednak wierzyć, nie startuję wyłącznie dla kasy. Zawodnik, który tak do tego podchodzi, powinien dać sobie spokój ze sportem.

<!** Image 3 align=left alt="Image 102912" sub="Po igrzyskach w Pekinie mistrz Blanik wszędzie jest witany entuzjastycznie">Jest Pan nie tylko utytułowanym zawodnikiem, ale też pierwszym Polakiem, którego nazwiskiem określa się element gimnastyczny. Czuje się Pan sportowcem kompletnym i spełnionym?

Nazwanie skoku moim nazwiskiem to jakby klamra spinająca całą dotychczasową karierę. To dopełnienie tego, czego dokonałem w sporcie i zarazem powód do satysfakcji. I może zabrzmi to patetycznie, ale to także promocja mojego kraju. Wiem, że jeden z koreańskich gimnastyków pracuje nad tym, aby zmodyfikować „blanika”, jednak w przepisach sędziowskich Międzynarodowej Federacji Gimnastycznej przy tym skoku zawsze już będzie widniał wpis Polska. Przed mistrzostwami świata w Stuttgarcie założyłem sobie, że będę startował do 2010 r. Mam jeszcze rok do namysłu. Jeśli wystarczy mi determinacji, a ona jest w sporcie najważniejsza, to, kto wie, może jeszcze trochę poskaczę.

Mówi się „Jak trwoga, to do Boga”. Na olimpiadzie w Pekinie modlił się Pan, aby Najwyższy sprawiedliwie rozdawał medale...

Byłem świetnie przygotowany i liczyłem na złoto lub srebro, ale sam skok to ułamki sekund. Wszystko dzieje się w błyskawicznym tempie, a w gimnastyce oceny są bardzo subiektywne. Dlatego modliłem się, aby sędziowie wydali rzetelny i właściwy werdykt.

Jest Pan wielkim fanem speedwaya. Podobno wiosną chce Pan spróbować swoich sił na torze...

Żużlem interesuję się od 20 lat. Po gimnastyce sportowej jest moją największą pasją. Planowałem nawet starty w lidze amatorskiej, ale najpierw muszę nauczyć się podstaw. Mam nadzieję, że w Wybrzeżu Gdańsk wypożyczą mi jakiś motocykl (śmiech). Bardzo kibicuję też żużlowcom Polonii Bydgoszcz. Przed sezonem skorzystałem z zaproszenia trenera Zenona Plecha i przez 4 dni podczas zgrupowania w Wałczu prowadziłem zajęcia gimnastyczne z polonistami. To było bardzo fajne doświadczenie i cieszę się, że dołożyłem małą cegiełkę, która pomogła im wrócić do ekstraklasy.

Śląsk to kopalnia... sportowych talentów. Pan pochodzi z Radlina, Otylia Jędrzejczak z Rudy Śląskiej, Marek Plawgo z Bytomia. Wszyscy jednak opuściliście swoje macierzyste kluby...

Wyjechałem ze Śląska, bo w Gdańsku powstał ośrodek dla gimnastyków. Poza tym, mój ojciec był prezesem klubu w Radlinie i nie chciałem być posądzany o prywatę. Teraz z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że sam zapracowałem na swoje wyniki.

A w Pańskim domu rodzinnym rozmawia się w gwarze śląskiej?

No jasne! Z mamą i tatą głównie tak rozmawiamy. Jakiś czas temu jedna z gdańskich rozgłośni radiowych zaprosiła mnie do studia i padła propozycja, aby dyskusja toczyła się w klimacie śląskim. Ale, żeśmy sobie pogodali!

Złoty medal w Pekinie zadedykował pan synkowi. Wielokrotnie też podkreśla Pan, że bez wsparcia żony to by się nie udało. Jakim tatą i mężem jest Leszek Blanik?

Staram się jak mogę. Chociaż z zawodu jestem mechanikiem samochodowym, to kiepski ze mnie majsterkowicz. Z gotowaniem też jest na bakier. W domu szefem jest żona. A Arturek? To moje oczko w głowie.

Teczka osobowa

Leszek Blanik

Ma 31 lat. Urodził się w Wodzisławiu Śląskim, ale wychował w Radlinie, gdzie do dziś mieszkają jego rodzice.

Absolwent Akademii Wychowania Fizycznego i Sportu w Gdańsku. Obecnie na tej uczelni jest asystentem w Katedrze Teorii, Metodyki Gimnastyki i Ćwiczeń Muzyczno-Ruchowych.

Specjalizuje się w konkurencji skoku.

Największe sukcesy sportowe: igrzyska olimpijskie - złoto w Pekinie’2008 i brąz w Sydney’2000; mistrzostwa świata - złoto (Stuttgart’2007) i dwukrotnie srebro (Melbourne’2005 i Debrecen’2002); mistrzostwa Europy - złoto (Lozanna’2008), srebro (St. Petersburg’1998), brąz (Ljubljana’2004). Wielokrotny medalista Pucharu Świata.

Ma żonę Magdalenę i 3-letniego synka Arturka. Zainteresowania: żużel, muzyka rockowa (ulubione zespoły: Ira, Bon Jovi, Red Hot Chili Peppers).

Warto wiedzieć

Co to jest blanik?

Skok - przerzut - podwójne salto w przód w pozycji łamanej. Skok ten jest wpisany do przepisów Międzynarodowej Federacji Gimnastycznej FIG pod numerem 332. Leszek Blanik jest pierwszym Polakiem, którego nazwiskiem określono gimnastyczny element - skok.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski