Sprawa pani Marty ciągnie się od 2 września 2020 roku. To wtedy kobietę zatrzymała drogówka na moście Poniatowskiego w centrum Warszawy. Radar funkcjonariuszy wskazał przekroczenie prędkości o 24 km/h, co kobieta uznała za niemożliwe i poprosiła o pokazanie urządzenia i jego certyfikatu. Jak czytamy w Onecie, zwróciła także uwagę policjantom na brak maseczek i rękawiczek.
Policjanci poprosili o prawo jazdy, ale tego dnia kobieta zapomniała zabrać dokument z domu.
Kiedy przyznałam, że zapomniałam je wziąć z domu, policjantka z ironicznym uśmiechem stwierdziła, że skoro tak, to nigdzie nie pozwoli mi się stąd ruszyć i mam dzwonić do kogoś, aby mi przywiózł dokumenty, a jeśli nie – to mam wezwać lawetę. Zapytałam, jakim cudem ktoś ma mi przywieźć dokumenty, skoro w domu jest mój mąż sam z małymi dziećmi i nie ma auta. Na co usłyszałam, że to mój problem i skoro ja ich wypytuję o urządzenie pomiarowe, to oni też nie będą dla mnie pobłażliwi – relacjonowała w Onecie pani Marta.
Kobieta stwierdziła, że, zgodnie z przepisami, może przyjąć 50-złotowy mandat i jechać dalej, ale policjanci się na to nie zgodzili, nawet gdy sprawdzili w bazie, że zatrzymana posiada prawo jazdy i nigdy nie było ono z jakiegokolwiek powodu zatrzymane. Kobieta odmówiła przyjęcia mandatu za przekroczenie prędkości i zaczęła wydzwaniać znajomych, by ktoś przywiózł jej prawo jazdy. Dokument przywieziono jej po dwóch godzinach, a do tego czasu policjanci nie chcieli puścić zatrzymanej kobiety. Pytali też o jej stan majątkowy i zatrudnienie.
Odpowiedziałam, że nigdzie, że nie mam pracodawcy, że jestem samozatrudniona. Na to patrol wyrecytował mi formułkę, że skoro nie chcę tego powiedzieć, to jest to kolejne wykroczenie – opowiadała w Onecie kobieta.
Ponieważ pani Marta nie przyjęła żadnego mandatu, policja skierowała wniosek do sądu. Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia odmówił wszczęcia postępowania, jeśli chodzi o brak prawa jazdy. Ukarał jednak kobietę za przekroczenie prędkości o 24 km/h oraz, że „naruszyła dyspozycję art. 65 kw w ten sposób, że pomimo obowiązku na żądanie funkcjonariusza nie udzieliła informacji co do miejsca zatrudnienia”. Za oba przewinienia kobieta zapłaci tysiąc zł grzywny.
Ukaranie za nieudzielenie informacji o zatrudnieniu kobieta uważa za absurd, ponieważ w czasie kontroli powiedziała, że nie ma pracodawcy, tylko jest samozatrudniona.
Czy przy każdym legitymowaniu przez policjantów muszę im się tłumaczyć gdzie i dla kogo pracuję? - pyta pani Marta.
Jak czytamy w Onecie, we wniosku o ukaranie, który policja skierowała do sądu, w rubryce „miejsce zatrudnienia” figuruje „odmówiła podania”, w rubryce „dochody i stan majątkowy” - „brak informacji”.
Nie rozumiem, po co policjantom z drogówki te wszystkie informacje, w przypadku, gdy chodzi o zwykły mandat za prędkość czy brak dokumentu prawa jazdy – zwłaszcza, gdy sprawdzili, że go posiadam. Moim zdaniem, to nadużycie ze strony funkcjonariuszy. I zemsta za to, że wdałam się z nimi w dyskusję – mówi Onetowi pani Marta.
Kobieta zamierza złożyć odwołanie od wyroku.
Źródło: Onet
